Myślenie o Tischnerze: Zasłona i wstyd

Bezpośrednie, właściwe ujęcie natury człowieka napotyka na szereg przeszkód. Jedną z bardziej naturalnych i spontanicznych jest wstyd. „Ja aksjologiczne, czując zagrożenie, podejmuje obronę wartości, którą żyje i która zarazem jest mu przypisana”[1]. Warto dodać, iż owe „<Ja aksjologiczne> jest tym <Ja – osobowym>, zakorzenionym w konkretny wymiar świata żywych ludzi i ich spraw”[2]. Prowadzi nas to zatem do wniosku, iż podstawą wstydu jest jakaś wartość osobowa. Powiedzmy, że na tą chwilę zwana godnością.

Myślenie o Tischnerze: Spotkać drugiego

Wstyd sam w sobie jest emocją ekspresyjną. Ciekawa w tym konekście wydaje się dwustopniowość jego intencjonalności. Okazując go za pomocą prostych objawów fizycznych jak zaczerwienione policzki wskazujemy na istnienie dodatkowej warstwy, której jawność jest niepożądana. Staje się on w ten sposób bezpośrednim świadectwem istnienia tajemnicy, a co za tym idzie będąc formą zasłony jest też dowodem istnienia czegoś zasłanianego. Wstyd w przeciwieństwie do ekspresji monologicznych (takich jak smutek, który możemy przeżywać w samotności) wymaga obecności drugiego człowieka. Jako ekspresja dialogiczna odczuwana z powodu „czegoś” wzglądem „kogoś” samym swym zaistnieniem wpływa na kształt dialogu z innym, właściwie poprzedzając słowa.

Wyobraźmy sobie prostą sytuację. Otóż wchodząc do pokoju przyłapujemy kogoś na czytaniu cudzej korespondencji. Wydaje się, iż naturalną reakcją osoby przyłapanej jest poczucie wstydu. Wiemy zatem, że się zasłania. Pojawia się pytanie: dlaczego? „Wstyd zawiera wskazówkę, że istnieje coś takiego, co drugi uważa za osobistą watrość, co jednak jest tak kruche, a może i dwuznaczne, iż może zginąć od spojrzenia”[3]. A więc byłaby to reakcja obronna na zasadzie lepiej coś ukryć niż stracić. Problem polega jednak na tym, iż jak już wcześniej powiedzieliśmy interesującą cechą charakterystyczną tej emocji jest jej dwupoziomowość. Co oznacza, że drugi wysyłając ten sygnał automatycznie informuje nas o istnieniu owej delikatnej wartości. Wypada ponowić postawione już pytanie: dlaczego? Otóż Tischner uważa, iż jest to znak sugreujący pewną możliwość poddania jej pod ocenę w wypadku możliwości nakierunkowania przyjaznego spojrzenia (do istoty wartości należy  wszak wymóg powszechnego uzniania). Wstyd staje się zatem prośbą o uznanie tego co ukryte, o pewną formę współudziału w emocji, którego celem jest uchwycenie znaczenia szacunku. Właściwie, zawarcia w tym akcie potwierdzenia godności i szacunku.

Przebieg kształtowania się owej relacji budzi w nas jednak szereg wątpliwości. Rzecz w tym, iż jest to prośba nie tylko o uznanie zasadności postępowania drugiego, ale także o pozwolenie na ukrycie motywacji. W prostym odbiorze wstyd przybiera formę komunikatu: „wiem, że możesz mnie potępić…” i na bazie wcześniejszych akapitów: „… ale nie rób tego gdyż jest coś o czym nie wiesz, a co jest dla mnie istotne”. Pozornie nie wskazuje na korzyści, jest wołaniem o litość wobec aktu samowoli. Jest też zatem świadomością zaprzeczenia wartościom, które oboje teraz uznajemy i próbą stworzenia precedensu przsunięcia odniesień danej sytuacji w krąg innych (wartości). To znaczy, wstydzący się wcale nie dąży do tego aby uzyskać akceptację w bezposredniej formie, a raczej do tego aby uratować swoją ukrytą rację na bazie zachwiania racją wpólną. Odnosząc się do przykładu jeżeli oboje jesteśmy skłonni przyznać, że nie należy czytać cudzej korespondencji i oboje zgadzamy się, iż nie należy krzywdzić innych. To wypada nam uznać istnienie owego nieujawnionego powodu, dla którego pierwsza kwestia nie narusza drugiej, oraz przyjąć, że ta akceptacja sama w sobie jest jej realizacją. W ten sposob nie obcujemy wyłącznie w obszarze aktu dobrej woli wobec drugiego, a w kontekście pozwól mi uratować moją wartość ratując też swoją. Tischner wspomina, że zasłona leży w kwestii działania i kalkulacji, jest próbą wyjścia z sytuacji bez wyjścia. Zgoda. Ma też być propozycją przejścia do twarzy i to tu pojawia się problem, gdyż wydaje się być po prostu próbą osłonięcia za wszelką cenę. Całość można by jedynie przyjąć  jako argument za istnieniem twarzy w ogóle, na podstawie istnienia czegoś zasłanianaego. Czegoś zasłanianego! Może kolejnej warstwy, może nieobecnej obietnicy prawdy. Zasłona jawi nam się w tym sensie jako delikatna i subtelna wersja maski. Jest dla twarzy tym czym przyzwolenie milczenia wobec prawdy, nie kłamie, ale też do niej nie prowadzi. Wskazuje, że to co się za nią chowa jest niekorzystne dla obu stron, a więc i umieszcza rozmówcę w konkretnych ramach, ogranicza dostęp w ten sposób nie będąc zachetą do wzajemnego otwarcia. Zasłona jest reprezentowaną w danej sytuacji własną koncepcją ja i wskazaniem właściwej koncepcji ty. Sprawia, iż poznanie drugiego staje się ukierunkowane i nie wychodzi poza ja ramy „ja – ja”.

Tekst jest kontynuacją cyklu rozważań na temat koncepcji człowieka w filozofii Józefa Tischnera.
Część poprzednia, poświęcona pierwszemu kontaktowi z drugim człowiekiem, dostępna jest TUTAJ

 


[1] W. Bożejewicz, Tischner. Poglądy filozoficzno-antropologiczne, Warszawa 2006, s. 33.

[2] Tamże, s. 33.

[3] J. Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 2006, s. 54.

Albert Camus i jego przepis na życie cz. 2

Po ogólnym scharakteryzowaniu teorii absurdu Alberta Camusa w pierwszej części artykułu, przyszła kolej na zaprezentowanie postaci wpisujących się w dany pogląd.

Na pytanie, kto to jest człowiek absurdalny, A. Camus odpowiada: „Ten, który nie negując wieczności nie czyni nic dla niej. Nie dlatego żeby nostalgia była mu obca. Ale woli od niej swoją odwagę i rozumowanie. Odwaga uczy go, aby żył bez odwołań i zadowalał się tym, co ma; rozumowanie pozwala mu znać własne granice. Pewien wolności, która ma swój kres, buntu bez przyszłości i świadomości, która nie przetrwa, zamyka swoją przygodę w czasie życia. Oto jego dziedzina i jego działalność, która wyłącza go spod każdego sądu prócz własnego”[1].

Można zatem stwierdzić, że jednostka taka nie poddaje się uczuciu nostalgii, ale jest w stanie ciągłej walki. Liczy się dla niej tylko to, co tu i teraz.

Pierwszą z galerii postaci, wymienionych przez A. Camusa w Micie Syzyfa, jest Don Juan – mężczyzna, który kochał wszystkie kobiety,  przy każdej zatrzymywał się tylko na chwilę, by zaraz odejść do następnej. W ten sposób walczył, wypełniał swój cel. Jego życie polegało na ponawianiu doświadczenia i zwielokrotnianiu go. A. Camus ujmuje to w ten sposób: „Don Juan urzeczywistnia etykę ilości […]. człowieka absurdalnego cechuje niewiara w głęboki sens rzeczy. Biegnie od twarzy do twarzy  – płomiennej, zachwyconej – gromadzi je i spopiela. Czas biegnie z nim razem. Człowiek absurdalny nie oddziela siebie od czasu. Don Juan nie chce „kolekcjonować” kobiet. Ich ilość pozwala mu wyczerpać wszystkie szanse życia. Ten, kto kolekcjonuje, potrafi żyć przeszłością. Ale on odrzuca żal, który jest innym kształtem nadziei. Nie umie patrzeć na portrety”[2].

Kolejna postać to aktor. To on, wcielając się w różne postaci, przeżywa wiele żyć. Ważne jest, by jak najbardziej utożsamić się z odgrywaną rolą, aby zatracić się w bohaterze, którym ma się stać. Łatwo daje się zauważyć, że tu również chodzi o zdobycie jak największej ilości doświadczeń, by móc walczyć o siebie.

Następny typ osobowy to zdobywca. To jednostka, która wybrała czyn, a więc tym samym – działanie. „Zdobywcy wiedzą, że czyn sam w sobie jest bezużyteczny. Użyteczny byłby tylko ten, który poprawiłby człowieka i świat. Nigdy nie poprawię ludzi. Ale muszę postępować, jak gdybym mógł. W walce poznałem ciało. Nawet upokorzone jest moją jedyną pewnością. Mogę żyć tylko nim. Istota ludzka jest moją ojczyzną. Dlatego wybrałem ten wysiłek absurdalny i bez znaczenia. Dlatego opowiedziałem się za walką. […] Tak, człowiek jest swoim własnym celem. I celem jedynym. Jeśli chce być czymś, to tylko w tym życiu”[3].

Autor Obcego tak podsumowuje tę część rozważań: „Ani ja, ani nikt inny nie może tych ludzi sądzić. Nie chcą być lepsi, chcą być konsekwentni. Jeśli mądrością jest żyć tym, co się posiada, nie spekulując na temat tego, czego się nie posiada, są mędrcami. Jeden z nich, zdobywca, ale w dziedzinie ducha, Don Juan, ale w dziedzinie poznania, aktor, ale w dziedzinie rozumienia”[4].

Najbardziej absurdalną jednostką czyni jednak A. Camus, twórcę. Według niego „twórczość jest […] wzruszającym świadectwem jedynej godności ludzkiej: nieustającego buntu człowieka przeciwko jego kondycji, wytrwałego wysiłku z góry uznanego za jałowy”[5]. Ponadto autor pisze: „Tak więc od twórczości absurdalnej żądam tego samego, czego żądałem od myśli: buntu, wolności i różnorodności. Twórczość potem ukaże swoją głęboką bezużyteczność. W tym wysiłku codziennym, w którym inteligencja i pasja mieszają się ze sobą i siebie podtrzymują, człowiek absurdalny odkrywa dyscyplinę , na której wesprze się jego siła. Tak więc trzeba tu ćwiczenia, uporu i przenikliwości – jak trzeba ich było zdobywcy. Tworzyć zatem to nadać kształt swemu losowi. Człowieka absurdalnego dzieło określa co najmniej w tym samym stopniu, w jakim jest przez niego określone. Wiemy o tym od aktora: nie ma granicy pomiędzy wydawać się i być”[6].

Ostatnią postacią jest Syzyf – śmiertelnik, który został ukarany przez bogów i musi wtaczać na górę głaz, który, gdy znajdzie się przy samym wierzchołku, stacza się na ziemię. Mityczny bohater nie poddaje się. Nieustannie walczy, choć wie, że nigdy nie wygra. Ma świadomość tego, że skała jest jego przekleństwem. Zdaje sobie sprawę z tego, że jego praca jest bezużyteczna i pozbawiona nadziei. To wszystko czyni z Syzyfa człowieka absurdalnego, który, akceptując swoje przeznaczenie, niezmiennie zmaga się z własnym losem. Dzięki temu zachowuje swoją godność , staje się mocniejszy i silniejszy od swego głazu. „[…] jest ponad swoim losem”[7].

Co łączy te wszystkie postaci oprócz ich absurdalności? To mianowicie, że w każdej z nich można odnaleźć wielką pasję i chęć życia. Każda z nich odrzuca nostalgię, gorycz i melancholię na rzecz buntu, działania, tworzenia siebie ciągle od nowa.

Można powiedzieć, że w takim działaniu człowieka, przejawia się ogromna apoteoza życia. Bo to, co człowiek posiada, co jest namacalne i prawdziwie jego, to właśnie życie. Kierowanie nim i walka o nie, to najważniejsze zadanie.

 


[1] Camus A., Mit Syzyfa [w:] Albert Camus Eseje, przeł. J. Guze, Warszawa 1973, s. 149.

[2] Ibidem, s. 154.

[3] Ibidem, s. 166.

[4] Ibidem, s. 169.

[5] Ibidem, s. 190.

[6] Ibidem, s. 192.

[7] Ibidem, s. 196.

Albert Camus i jego przepis na życie cz. 1

Człowiek i jego życie. Czym są? Na pewno nierozerwalną całością. Istota ludzka nie istnieje bez swojego życia, a i życie nie istnieje bez jednostki, której dotyczy. Można jednak stwierdzić, że relacja ta nie odbywa się na równych prawach. Tutaj górą jest człowiek. To on sprawuje pieczę nad swoim życiem i dokonuje wszelkich wyborów. Ta wyższość jednostki ukazuje się, np. w jej słowach. Już samo stwierdzenie: „moje życie” jest na to dowodem, bo przecież pojawiający się  zaimek dzierżawczy „mój” oznacza, że jest się w posiadaniu czegoś, a mówiąc dobitniej – jest się właścicielem czegoś, w tym wypadku życia. Człowiek zatem jest kreatorem i rzeźbiarzem swojego istnienia. To, w którą stronę nim pokieruje, zależy od niego. A strony mogą być dwie: albo w górę – w kierunku jakiegoś sukcesu, samorozwoju, jasności, albo w dół – ku przepaści, ciemności samounicestwieniu. Przedmiot moich rozważań zawarty jest w pytaniu: Dlaczego brak poczucia wyższego sensu nie jest argumentem za samounicestwieniem?

Każdy człowiek, zapewne niejednokrotnie, a przynajmniej raz w życiu, zadał sobie choćby jedno z następujących pytań: Po co żyję? W jakim celu zostało mi dane życie? Czy warto żyć i znosić wszelkie męki istnienia? Trudne to pytania i nieczęsto od razu odnajdujemy na nie odpowiedź.

Jedno jest pewne – wszyscy żyjemy po to, aby któregoś dnia umrzeć. W obliczu takiej konkluzji trudno zachować spokój i przejść obok niej obojętnie, bo właściwie większość z nas boi się śmierci. Ten lęk jest bardzo naturalnym stanem, gdyż człowiek przeważnie odczuwa strach przed nieznanym i jest to niezależne od jego wiary, światopoglądu czy kultury, w której egzystuje. O samej śmierci przecież wiemy niewiele. Właściwie żyjemy jedynie wyobrażeniami o niej, które stworzyły wcześniejsze pokolenia, epoki i które wytwarzają nasze umysły współcześnie.

Panuje ogólne przekonanie o tym, że ci, którzy wierzą w istnienie Boga (jakiegokolwiek) mają najprościej, gdyż dla nich życie nie kończy się wraz z ostatnim uderzeniem serca. Wiedzą, że śmierć jest jedynie pewnym etapem w ich drodze. Dlatego też są świadomi tego, że samounicestwienie nie wchodzi w grę i należy je z góry odrzucić.

Mniej prosto mają ci, którzy nie posiadają swojego pozaziemskiego Stwórcy, ale mają jakiś cel życiowy, który pozwala im nie tyle zapomnieć, co stłumić w sobie myśl o śmierci i walczyć o to, co ich uszczęśliwi i w czym będą się realizować (może to być życie rodzinne, kariera zawodowa, hobby itd.).

W obu przypadkach można mówić o poczuciu wyższego sensu, który niejako ratuje człowieka przed samounicestwieniem się. Najtrudniejszą drogę do przebycia mają natomiast ci, którym nie dość, że żaden Bóg nie obiecał raju ani innej formy bytowania po śmierci, to jeszcze nie potrafią wskazać ani jednego logicznego powodu, by żyć oraz ci, którzy z różnych względów owy sens stracili.

Taki człowiek o wiele częściej balansuje, choćby teoretycznie, na granicy życia i śmierci. Jego myśli zwracają się ku ciągłym pytaniom o to, czy warto żyć, czy lepiej umrzeć, np. poprzez popełnienie samobójstwa.

Przede wszystkim tym ludziom z pomocą przychodzi Albert Camus (nie wykluczam jednak przydatności owego rozumowania również pozostałym dwóm grupom). Odrzucając Boga i nadzieję, formułuje swoją własną teorię życiową. W eseju „Mit Syzyfa” pisze: „Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii”[1]. Sens istnienia zatem jest, wg Camusa, najistotniejszą kwestią. Podejmując temat samobójstwa, stwierdza, że: „W pewnym sensie zabić się to wyznać, jak w melodramacie. Wyznać, że życie nas przerasta albo, że nie rozumiemy życia”[2]. Jak ma się do tej konstatacji teoria życiowa A. Camusa? Zanim odpowiem na to pytanie, przedstawię pokrótce główne założenia owego poglądu. Otóż pojęciem-kluczem jest tu ABSURD. Skąd się bierze? A. Camus odpowiada: „Absurd rodzi się z tej konfrontacji: ludzkie wołanie i bezsensowne milczenie świata”[3]. Człowiek dostrzega absurd w momencie, kiedy pewnego dnia z rutyny codzienności wyrwie go pytanie: „dlaczego”, odnoszące się właśnie do ludzkiej egzystencji. Wtedy człowiek odrywa się od swojej dotychczasowej monotonii i doznaje pewnego rodzaju wstrząsu, w którym z kolei rozpoczyna się ruch świadomości, prowadzący do definitywnego przebudzenia. Dostrzegając absurd w śmierci, jednostka ludzka zaczyna odczuwać BUNT (kolejne ważne pojęcie w rozumowaniu autora)[4]. „Bunt nie jest dążeniem, nie zna nadziei. To pewność druzgocącego losu, ale bez rezygnacji.”[5]. Słowa te świadczą o tym, że człowiek mając świadomość ostatecznej klęski, nie poddaje się, chce walczyć ze śmiercią o siebie, o swoje człowieczeństwo. Walka ta staje się sensem jego życia. „Żyć to sprawić, by żył absurd. Sprawić, by żył absurd, to przede wszystkim patrzeć mu w twarz”[6]. „Ten bunt nadaje cenę życiu. Rozciągnięty na całą egzystencję, przypomina jej wielkość.”[7]. Pomimo tego, że absurd daje poczucie wolności, to „[…] nie wyzwala, ale wiążę. Nie upoważnia do wszystkich czynów. Wszystko jest dozwolone, nie znaczy: nic nie jest zabronione. Absurd przydaje jedynie równowartości konsekwencjom tych czynów. Nie zaleca zbrodni, to byłoby dziecinne, ale powiada, że wyrzut jest bezużyteczny”[8].

Oznacza to, że A. Camus nie jest zwolennikiem samobójstwa. Uważa ponadto, że nie jest ono, jak sądzi wiele osób, następstwem buntu. Tłumaczy to w ten sposób: „Nie stanowi ono bowiem jego zakończenia logicznego. Jest jego dokładnym przeciwieństwem, ponieważ zakłada zgodę. Samobójstwo podobnie jak skok, to akceptacja skrajna”[9]. Autor „Dżumy” pisze wprost: „Samą świadomością przekształcam w regułę życia to, co było zaproszeniem do śmierci – i odrzucam samobójstwo”[10]. Następnie dodaje: „Teraz chodzi o to, by żyć”[11].

Można zatem powiedzieć, że rozważania A. Camusa dają odpowiedź na pytanie postawione we wstępie. Brak poczucia wyższego sensu, to żaden argument za samounicestwieniem, choćby dlatego, że człowiek z założenia powołany jest do życia, do przeżywania tego, co tu i teraz i walki z wszelkimi przeciwnościami, nawet jeśli w ogólnym rozrachunku skazany jest na klęskę.

Nie ma na świecie takiego powodu, który byłby wystarczający do samounicestwienia. Zawsze w opozycji nadrzędny będzie nakaz życia, jeśli nie dla wyższego sensu, to jedynie dla samej walki o jak najdłuższe przetrwanie.

Niech dowodem na to będą jeszcze słowa współczesnych pisarzy, Wiesława Myśliwskiego: „[…] człowiek jest najdziwniejszą istotą na tym świecie […]. I nie chce zrozumieć, że lepiej dla niego, gdy zna swoje miejsce, czas, swoje granice. Przecież to, że się rodzimy i umieramy, jest już porządkiem, który nakazuje nam żyć”[12] i Agaty Tuszyńskiej: „Bądź odważny w walce, im bardziej pozbawiona nadziei, tym twoje nastawienie bardziej godne podziwu”[13]. „Ratowanie życia, ocalenie życia, nie ma nic świętszego”[14].

 


[1] Camus A., Mit Syzyfa [w:] Albert Camus Eseje, przeł. J. Guze, Warszawa 1973, s. 97.

[2] Ibidem, s. 99.

[3] Ibidem, s. 116.

[4] Ibidem, s. 104-105.

[5] Ibidem, s. 137.

[6] Ibidem, s. 137.

[7] Ibidem, s. 138.

[8] Ibidem, s. 150.

[9] Ibidem, s. 137.

[10] Ibidem, s. 145.

[11] Ibidem, s. 146.

[12] Myśliwski W., Traktat o łuskaniu fasoli, Kraków 2006, s. 60.

[13] Tuszyńska A., Ćwiczenia z utraty, Kraków 2007, s. 191.

[14] Ibidem, s. 204.