Od lat obserwujemy tendencję, w ramach której prestiż wyższego wykształcenia humanistycznego stacza się po bardzo stromej równi pochyłej. Właściwie docieramy powoli do etapu wstydu, wynikającego z poświęcenia młodości na rozwój zainteresowań wiążących się z funkcjonowaniem człowieka. Zarzuca się nam oderwanie od potocznie rozumianej praktyki, codzienności, a także bezsilność, nijakość i ogólną bezużyteczność.
Na proces ten duży wpływ ma rynek zgłaszający hurtowe zapotrzebowanie na pracowników wyedukowanych w duchu kierunków technicznych, czyli mówiąc dosadniej chodzi tu o przeniesienie procesu produkcji o klasę społeczną wyżej. W zestawieniu z coraz liczniejszą, nową grupą robotników wytwarzającą dobra gwarantujące mechaniczny rozwój ludzkości, dbający o tożsamość, moralność, dumający nad sensem, poprawnością języka itp. humaniści wydają się być kompletnie bezproduktywni. Inna sprawa, że ogólny dostęp do edukacji, połączony z presją ukończenia studiów i promowaniem kierunków użytecznych, doprowadził do sytuacji, w której dziedziny spoza głównego nurtu zasypywane są przez lawiny odrzutków.
Problem ten wynika z obecnego schematu funkcjonowania uniwersytetów. Mianowicie, intensywne promowanie kierunków technicznych burzy proporcję i rości sobie prawo do wszystkich bystrzejszych umysłów. W związku z tym oraz koniecznością zachowania opłacalności, na studia (przykładowo) humanistyczne decyduje się grupa nieprzekabaconych pasjonatów oraz rzesza przypadkowych ludzi chcących po prostu zobaczyć własne nazwisko na jakimkolwiek dyplomie. Wykładowcy nie chcą dokonać selekcji, gdyż istnieje konieczność przepuszczenia określonej liczby studentów. Uczelnie produkują w ten sposób kiepsko wykształcone, bezużyteczne w swojej dziedzinie masy, które po pięcioletnim zawieszeniu wracają dokładnie do punktu wyjścia z dnia ukończenia szkoły średniej.
Absolwenci ci zajmują następnie dolne miejsca w hierarchii wspomnianej nowej klasy robotniczo-usługowej (produkującej zysk korporacji), mając świadomość o startowym nieprzygotowaniu. Świadomość rozszerza się z kolei na całą grupę stanowiąc argument za określonymi kierunkami i zamykając tym samym koło. Zjawisko to ma dalej idące konsekwencje. Z kreowanego kultu użyteczności wypadają potrzeby rozwoju światopoglądu, myśli oraz wewnętrznego samokształcenia. Startowe ubranżowienie jednostek niekorzystnie kształtuje jednolitą masę społeczną o określonych potrzebach. Obserwujemy zatem proces formowania obywatela jako pracownika i konsumenta tej samej dziedziny, a co za tym idzie w szerszym ujęciu doskonałego zespolenia produkcji z rynkiem zbytu, poprzez intensywny wpływ na ten drugi aspekt.
Wysoko rozwinięte, świadome społeczeństwo potrzebuje pożywienia zarówno dla ciała, jak i dla ducha. Kluczowa jest równowaga między ja, a świat. Promowanie jednego elementu przy jednoczesnym dyskredytowaniu drugiego ogranicza perspektywę. Nie zapominajmy jaką rolę pełnią tu humaniści. Rozwój człowieka polega również na kształtowaniu wrażliwości, umiejętności stosowania rożnych schematów myślowych, a także analizowaniu dorobku kulturowego. Daje to podstawę technologii, mającej służyć rozszerzeniu ludzkich możliwości.
Często słyszę pytanie, co stanie się, gdy komputery zaczną rozumować w sposób zbliżony do ludzi. Zastanówmy się też, co stanie się, gdy ludzie będą „myśleć” jak komputery.