Clifford Geertz i deszcz anty-antyrelatywizmu

Za oknem zawsze wydaje się być ciekawiej. Chyba, że zimny (z założenia) i przecinający (podobnie) deszcz akurat wali nam z charakterystycznym tylko dla siebie uporem w okna nie pozwalając zebrać myśli i zawiesić ich spokojnie nad praktycznymi kwestiami spokojnego życia w stabilnej i zrozumiałej (a przynajmniej podlegającej jasnym prawom) rzeczywistości. Tylko kwestią czasu wydaje się postawienie pytania czy ten irytujący odgłos i cale to ciągnące się wraz z nim monotonne, odcinające nas od postępów dudnienie jest akurat czystym (choć zbytnio przedłużającym się) zbiegiem okoliczności, a może podstawowym i właściwym stanem świata którego właśnie doświadczamy. Nie pamiętam kiedy ostatni raz nie padało, nie pamiętam czy kiedykolwiek istniała chwila wolna od całego tego stukania, nie wiem nawet skąd u innych pomysł że mogłoby być inaczej niż jest. A skoro zaznajemy owego nieustannego stuku w szyby, czy nie powinniśmy założyć, że pada zawsze i wszędzie? Klucz wydaje się zawarty w „powinniśmy”.

Forma ta nie oznacza rzecz jasna, że dopadł mnie potocznie-filozoficzny wirus zadawania pytań i snucia powiązanych z nimi metaforycznych wypowiedzi (lubię, ale teraz to nieistotne). Wszyscy jesteśmy relatywistami. Przepraszam, antyrelatywistami oczywiście. Jest nim i Geertz, choć w pelerynce (niewidce). Sam problem obydwu ujęć praktycznie i na potrzeby chwili najłatwiej osadzić w normatywnym obszarze regulacji kulturowych, choćby w oparciu o prostotę możliwych zestawień (właściwie rzecz w tym, aby nie demonizować świata podwójnie). „Zestawień” wydaje się być tu drugim słowem kluczowym. Prezentuje Geertz w rozdziale Anty-antyrelatywizm (w:”Zastane światło”,s.58-89) sposób budowania trwogi jako podstawę funkcjonowania poglądów antyrelatywistycznych względem relatywizmu, co za tym idzie postawienia problemu obrony NASZEJ kultury nie przed bezpośrednim wpływem innej, ale właściwie przed uboczną autosugestią ludzkości. Wydaje się, że relatywizm stwarza idealne pole do tego, aby stanowisko przeciwne mogło rozwinąć się na nim i wpisać w pewien model działania kultury strachu.

Wróćmy, zatem do wspomnianych zestawień, „Jeżeli nie wierzysz w mojego boga, musisz uwierzyć w mojego diabła” obowiązujące w formie wartościowania przerzuca ciężar z samego aktu jak np. wykonanie kary śmierci nie na porównanie społecznych ocen czynu w kulturze NASZEJ i innej (zakazy, nakazy, tabu, prawo, obyczaj), ale na zagrożenia płynące z przyjęcia konkretnego oglądu.

„Relatywiści, jak się ich nazywa, każą się nam obawiać prowincjonalizmu, a więc utraty ostrości spojrzenia, przyćmienia intelektu i ograniczenia zdolności odczuwania sympatii w wyniku dobrze przyswojonej i przesadnej akceptacji własnego społeczeństwa. Z kolei antyrelatywiści, jak sami się określają oczekują, że będziemy się bać, bać i jeszcze raz bać – jakby od tego zależało zbawienie naszych dusz – duchowej , rodzaju cieplnej śmierci umysłu, która wszystko zrównuje pod względem ważności, a więc wszystko czyni równie nie ważnym: w tym stanie wszystko jest dopuszczalne, każdy kieruje się własnym uznaniem, płaci więc wybiera, wybiera co lubi”[1].

Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu (całkiem możliwe, że popadając właśnie w ową relację) iż owe rozgraniczenie jest właściwie dosyć sztuczne. W tle dokonuję zatem postawienia zagadnienia, co należałoby uznać za nałożone. Inaczej mówiąc na ile relatywizm jest tylko równie(!) sensowną pochodną antyrelatywizmu (co byłoby nawet niezgodne z nazewnictwem). King Crimson śpiewali kiedyś (w piosence Lament)

Chyba starałem się ci pokazać jak

Porwałbym tłum moją gitarą

I producenci by klaskali rękoma

I ucinaliby kolejne tłuste cygaro

A wydawcy puszczaliby nowiny

Tłoczyliby moje płyty po całym świecie

A wszyscy młodzi co bluesa grali

Uczyliby się moich „ślizgów szyjką od butelki”

Jednak teraz zdaje się balon pęka

Chociaż wiesz, że były takie czasy

Gdy miłosne piosenki właziły mi do głowy

Poetyckie w każdym calu…”

Rzecz w tym, że domaganie się pewnego równouprawnienia kultur wymaga doprecyzowania własnej wartości. Zgoda, że nie poprzez bezpośrednie odniesienie do innych. W słowach przytoczonej wyżej piosenki można znaleźć obraz dążności i formy konsekwencji. Nie następuje w niej podciągnięcie się do najwyższego możliwego punktu i odrzucenie wniosków z weryfikacji własnego położenia. Przeciwnie, zawarte jest wskazanie według norm, które uznaje się za obowiązujące. Antyrelatywizmowi można zarzucić, że źle wartościuje pogląd, pytanie tylko, dlaczego nie zastosować do niego tez samego relatywizmu. Jeżeli oprzemy ocenę wyłącznie w obrębie własnych walorów i kręgów kulturowych może okazać się, że antyrelatywizm jest poglądem charakterystycznym i w kontekście zasadną opozycją, której istnienie w światopoglądzie wynika z uwarunkowań samego relatywizmu. Przyjmując, że funkcjonujemy w kulturze, której elementy oparte są na dominującej perspektywie strachu to wygenerowanie spełniającej kryteria odpowiedzi jest zupełnie naturalne i niemal symbiotyczne. Nie musi wszak chodzić o etnocentryzm, a jedynie o podtrzymanie warunków, w których dla zachowania norm konieczne jest poszukiwanie zagrożenia.

Geertz przywołuje dwa topowe środki w walce z relatywizmem: próba przywrócenia koncepcji bezkontekstowej „natury ludzkiej” oraz „ludzkiego umysłu”, dążące do akulturalistycznej wizji człowieka. Naturalizm ciągnie za sobą choćby socjobiologię i ewolucjonistyczną psychologię, a racjonalizm psychologię eksperymentalną czy badaia nad sztuczną inteligencją. Zapominając na chwilę o temacie samego sporu skupmy uwagę na konsekwencjach, które ostatecznie przejawiają się sprowadzaniem antropologii do (tu wstawić wybrany termin) … (genów, gatunków, struktury mózgu, seksualności itd.). W tym wypadku niepokojące zdaje się radykalne przywiązanie do słuszności objętych na owym gruncie założeń. Znów pozostaje kwestia czy inne ujęcie jest w ogóle wykonalne. Przyjmijmy, że całkowita obiektywność w ocenianiu kultur nie zahacza o możliwość i postawmy pytanie czy poszukiwanie „natury ludzkiej” da się wykorzystać jako argument antyrelatywistyczny, właściwie to anty-antyrelatywistyczny… kurcze, relatywistyczny też. Zostańmy jednak przy drugim.

Mówią, że nie wyważa się otwartych drzwi. Musi, zatem w tym coś być. Musi być cos w tym, że wszyscy turyści jeżdżą w te same miejsca, w tym, że wszyscy grają w World of Warcraft. Zatem teraz już mogę chodzić do kościoła. Dlaczego nie korzystać z instytucji, która podkładając pod głowę poduszkę pierze intensywnie po tyłku? To oczywiście z lekka zabsurdalizowany przykład odnoszący się do wczesnych badań (choćby łąpania niewolników w kontrolowanych warunkach i podejściu, przy nastawieniu na osiągnięcie konkretnych wyników. Nie daleko temu do perspektywy zbawiania reszty świata. W końcu doprecyzowanie oglądu na temat innych kultur już „nastąpiło”.

„Krótko mówiąc, wskrzeszenie umysłu ludzkiego czy to w postaci nieustępliwego zdrowego rozsądku (…), czy nostalgicznego ekumenizmu (…), czy agresywnego scjentyzmu (…) jako stałego punktu w pełnym zawirowań świecie, oddala groźbę kulturowego relatywizmu rozbrajając siły kulturowej różnorodności. Podobnie jak w przypadku natury ludzkiej, ceną prawdy okazuje się dekonstrukcja inności”[2].

Podobnie też jak antyrelatywiści demonizują skutki założeń relatywizmu, tak anty-antyrelatywista Geertz czyni z założeniami antyrelatywistów.  I podobnie czynię ja w stosunku do anty-antyrelatywizmu Geertza nadając sobie jednocześnie miano anty-anty-antyrelatywisty. Zresztą dokładnie w stylu autora, unikając przypisania do siebie terminów wcześniejszych.

Na początku żartobliwie wspomniałem, iż Geertz mimo wszystko jest antyrelatywistą i w tym sensie zrealizował zgodne z poglądem postulaty wskazując na strach i pomijając (własne przecież) zapytanie o jego znaczenie. Kpina czy wyzwanie, ironia czy gniew? Normalność żywi się strachem przed normalnością, każe walczyć o wyobcowanie, postawienie się w opozycji. Czasami żeby być normalnym trzeba wykazać jak najwięcej odbiegnięć. Nawet, jeżeli na cel bierzemy małe lokalne kultury utrzymujące swój status jedynie w celach zarobkowych, to w pewnym stopniu by zaistnieć muszą pokazać zgodność swoich norm z normami otoczenia, symboli z symbolami otoczenia, a także ująć siebie w możliwie skrajnej (jak na warunki) odmienności. Ujawnia się tu pospolity dylemat jak we współczesnym świecie być innym będąc takim samym. Relatywizm podobnie jak poszukiwanie „natury ludzkiej” i zatłoczone targowisko wartości (w którym coraz trudniej nie wpadać na siebie) pochlasta inności tworząc dodatkowy poziom. Taki banał, opis gęsty czy nie zawsze pozostaje subiektywny. Stąd ten deszcz z początku, skrót wszystkiego co dalej. W ostateczności nie ma pewności czy ktoś nie leje nam interdyscyplinarnym i interpretacyjnym (zakończonym spryskiwaczem) szlauchem po oknie i czy bardziej sensowny byłby anty-anty-anty-antyrelatywizm. Nie jest to odwołanie do ogólnego wątpienia, choć przyznaje, że kpię trochę z zestawienia poglądów. Codzienność z kolei nie jest wszak po to żeby ją łapać. Lepiej zwyczajnie dryfować, udawać że to co przeciw nie istnieje, że bodźców i wioseł już dawno nie ma… Nachalnie świta, ba już koło południa. Nieprzyzwoicie wręcz leżeć dalej, gdy w około świat dawno się obudził. Nawet, gdy nie ma nic po za mną, zemną.

Niezła piosenka o poranku potrafi zdziałać cuda, oczywiście czasami bywa i tak, iż pobudkowe plany psuje przerwa w dostawie prądu i ustawiane tuż przed snem radio o wyznaczonej godzinie budzenia śpi razem z właścicielem, odbierając mu zasłużoną premię wzorowego współobywatela i działacza ludu.

Po nic szukać bodźca. Proste akcje i reakcje w wyuczeniach Mamy. Świat w głowie tylko… Pora w takim razie otworzyć już oczy. Choć znów jesteśmy jak widzowie programów Discovery, zawsze mamieni nieustannym powtarzaniem poruszanych problemów i zostawiani jak zwykle bez odpowiedzi.

 


[1] C. Geertz, Zastane światło,  Kraków 2004, s.63

[2] Tamże, s. 85

Wynalazkowa historia piśmiennictwa

To, że dziś możemy czytać książki, prasę, korzystać z internetu i zdobywać wiadomości z całego globu, a także  publikować oraz rozpowszechniać dzieła światowej literatury, czy wreszcie samemu pisać, chociażby najzwyklejsze pisma, zawdzięczamy na przestrzeni dziejów zaledwie kilku kluczowym wynalazkom. Każdy z osobna miał rewolucyjny wpływ na rozwój ludzkości, a wszystkie razem tworzą to, co dziś stanowi dla nas zwykłą codzienność, z której korzystamy nie zastanawiając się specjalnie nad pochodzeniem tego, bez czego nie wyobrażamy sobie współczesnej cywilizacji.

O wyjątkowości danej cywilizacji czy narodu stanowiła zawsze kultura przez nie tworzona, którą możemy poznawać dzięki pozostawionym źródłom. Wśród nich najbardziej znaczące są źródła pisane. Możemy je śledzić od momentu pojawienia się alfabetu. Pierwszym systemem znaków służącym do zapisywania wiadomości było pismo klinowe, czyli syntetyczne, stworzone ok. 3 000 r. p.n.e. przez Sumerów, na terenach obecnego Iraku. Jeden znak wyrażał w nim jakąś myśl lub całe zdanie, przez co jego interpretacja zawsze była niejednoznaczna. Posługiwanie się nim wymagało znajomości tysięcy symboli, przez co jego opanowanie było niezwykle trudne. Następnym etapem było pismo ideograficzne, w którym poszczególne znaki odpowiadały określonym słowom. Dużego postępu w rozwoju i rozprzestrzenieniu alfabetu dokonali ok. 1050 r. p.n.e. Fenicjanie, zamieszkujący tereny dzisiejszego Izraela, Libanu i Syrii. Stworzyli oni spółgłoskowy system znaków odpowiadających już nie słowom, a dźwiękom i zawierający zaledwie 24 litery. W takiej też formie wynalazek ten dotarł do Grecji, gdzie udoskonalono go dodając symbole odpowiadające samogłoskom, tworząc w ten sposób pierwszy prawdziwy alfabet. Kolejnego przełomu ok. 7 w. p.n.e.  dokonali Rzymianie, którzy zainspirowani przez Greków stworzyli własny alfabet, zawierający tylko dwadzieścia jeden liter[1], czyniąc go najprostszym ze wszystkich dotychczas znanych systemów. Tak znaczące uproszczenie alfabetu oraz ekspansywność Rzymian sprawiły, że szybko rozprzestrzenił się on w całym starożytnym świecie i do dziś jest najczęściej używanym alfabetem[2].

Pierwszym materiałem pisarskim była mokra glina. Formowano ją w tabliczki i przy pomocy rylca, żłobiono w niej znaki, utrwalające się po wypaleniu ich w piecu. Był to jednak materiał wyjątkowo niepraktyczny, gdyż po zaschnięciu wprowadzanie zmian stawało się niemożliwe, na dodatek tabliczki były ciężkie i zajmowały dużo miejsca, co nastręczało problemów z ich przechowywaniem. Dla skrybów, poetów i księgowych rewolucyjnym wynalazkiem okazały się więc tusz i papier. Pierwszą recepturę na tusz opracowano w Chinach. Składał się on początkowo  z sadzy, oliwy, żelatyny  ze skór osłów oraz piżma. Ok. 400 r. p.n.e. pojawił się inny przepis, zapewniający tuszowi większą wyrazistość i trwałość. Wyrabiano go z soli żelaza, tanin z żołędzi oraz z żywicy. Jednak receptury te okazały się niewystarczające, gdy w XV w. wynaleziono prasę drukarską. Tusz nie przywierał po prostu do metalowych czcionek i rozmazywał się na stronie. Problem ten rozwiązała nowa mieszanina sadzy, terpentyny i oleju z orzechów włoskich[3].

Mniej więcej w tym samym czasie co tusz, wynaleziono papier. Pierwszy był jednak papirus, wyrabiany przez Egipcjan z rośliny nazywanej pa-p-irus(nadrzeczna), której miękką tkankę wewnętrznej części łodygi rozgniatano na płaski pasek. Paski kładziono na desce zwilżonej wodą, w  poprzek nakładano taką samą, drugą warstwę. Następnie obie warstwy poddawano działaniu prasy i suszono na słońcu. Gotowe arkusze sklejano ze sobą brzegami za pomocą kleju z mąki, wody i octu, a chropowatości wyrównywano muszlą lub kością słoniową. Jeden zwój składał się przeważnie z dwudziestu arkuszy[4].  Papirus był materiałem lekkim, wygodnym do przenoszenia, a zarazem łatwym do przechowywania. Egipcjanie zapoczątkowali więc jego wyrabianie na szerszą skalę, a powstające zwoje szybko zyskały zbyt w innych krajach. Około 105 r. n.e. chiński minister rolnictwa Tsai Lun wynalazł papier. Wyrabiano go z liści morwy, lnianych szmat i konopi. Składniki te rozdrabniano i mieszano  z wodą. Gotową zawiesinę wlewano do kadzi i czerpano ją w płaskie sita z nici bambusowych. Gdy woda ściekła wykładano arkusze papieru na filc i przykrywano drugim kawałkiem filcu. Uzyskany w taki sposób stos papieru prasowano w przystosowanych do tego prasach. Następnie arkusze osuszano na wolnym powietrzu, wygładzano kamieniem i przycinano do odpowiednich rozmiarów. Do ósmego wieku metoda ta rozprzestrzeniła się we wszystkich krajach arabskich. Najstarsze okazy papieru znaleziono  na Pustyni Tybetańskiej i pochodzą z IV w.[5] Do Europy papier dotarł za sprawą krucjat w XII w., a w Polsce pojawił się dopiero w wieku XIV[6].  Do tego czasu do zapisywania używano pergaminu, czyli cienkich arkuszy skóry cielęcej, owczej i koziej. Stosowano go już sporadycznie w XII w. p.n.e., ale do powszechnego użytku wchodził stopniowo od III w. p.n.e[7]. Sposób jego wyrabiania polegał na moczeniu skóry w wodzie wapiennej, następnie usuwano sierść i znowu moczono. Skórę naciągano na drewniane ramy, suszono, gładzono pumeksem i posypywano sproszkowaną kredą[8]. Trzeba jednak zaznaczyć, że papirus, papier czy pergamin były materiałem drogim dlatego w życiu codziennym aż do średniowiecza dominowały tabliczki z metalu lub drewna. Malowano je na biało, pokrywano cienką warstwą wosku i na tak przygotowanym materiale sporządzano zapiski. Pojedyncze tabliczki tasiemkami łączono na grzbiecie tworząc w ten sposób wygodny w użyciu notes odpowiedni tak dla ucznia, jak i polityka, kupca czy pisarza[9].

Początkowo pismo było wykorzystywane do sporządzania dokumentów, utrwalania ważnych wiadomości, podań, zapisków kronikarskich itp. Sporządzaniem takich informacji zajmowali się skrybowie, księgowi czy kronikarze.  Stopniowo jednak umiejętność czytania i pisania była coraz bardziej powszechna i przestawała podporządkowywać się czynnościom stricte administracyjnym, stając się za sprawą pisarzy i poetów czynnikiem kulturotwórczym. Szybko pojawiła się konieczność masowego kopiowania dokumentów czy ksiąg. Do XV w. zajmowali się tym kopiści. Kopie sporządzano przeważnie ręcznie, co było zajęciem żmudnym, kosztownym i pracochłonnym, a na dodatek kopiści często robili błędy w przekładach przepisywanych tekstów. Wielkiego przełomu w rozwoju piśmiennictwa i literatury w ogóle dokonał więc Johannes Gensfleisch, zwany Gutenbergirm. W 1456 r.  skonstruował prasę drukarską, która zrewolucjonizowała proces druku i kopiowania. Już w starożytności dokonywano prób drukowania, które polegały na odbijaniu całych stronnic z pokrytych farbą glinianych tabliczek. W 1041 r. chiński kowal Pi Szeng wpadł na pomysł stosowania oddzielnych tabliczek dla każdego ideogramu, tworząc w ten sposób drewnianą lub metalową czcionkę drukarską. W Europie, prawdopodobnie niezależnie od Pi Szenga, pomysł ten przypisuje się Holendrowi L.J. Costerowi, który w 1423 r. przy użyciu czcionek wydrukował 8-stronnicową książeczkę zatytułowaną Horarium[10]. Główną innowacją wynalazku Gutenberga było odlanie z ołowiu ruchomych czcionek. Układano je w wąskich drewnianych rynienkach, z której każda stanowiła jedną linijkę tekstu. Następnie rynienki umieszczano w ramie, tworzącej matrycę strony, ołowiane czcionki pokrywano tuszem i odciskano na nich papier. Zastosowano także justunek, czyli materiał nieodbijalny do robienia odstępów między wierszami[11]. W ten sposób można było wydrukować szybko i tanio dowolną ilość kopii. W 1456 r. przy użyciu prasy Gutenberga wydrukowano Biblię zawierającą 1286 stronnic i swym wyglądem oraz jakością przewyższającą wszystkie księgi pisane dotychczas ręcznie[12]. Od tego momentu stopniowo wzrasta druk książek, pism czy prasy codziennej, a wprowadzane innowacje wciąż zwiększały możliwości drukarskie kolejnych maszyn, co z kolei miało przełożenie na stopniowo coraz szerszy dostęp do literatury i rozwój kultury w ogóle. Kolejny wielki postęp w dziedzinie drukowania nastąpił w 1814 r., kiedy to F. Koenig zbudował prasę drukarską z napędem mechanicznym, umożliwiającą druk 800 odbitek na godzinę[13]. Wraz z mechanizacją druku rozpoczyna się era masowej produkcji książek i prasy.

W dziejach piśmiennictwa kultowym wręcz narzędziem pozostaje maszyna do pisania, którą w 1868 r. wynalazł Christopher Sholes. Na wałek nawijało się i mocowało arkusz papieru. W miarę jak na papierze pojawiały się kolejne linijki tekstu, wałek przesuwał papier ku górze. Gdy wciskało się klawisz zawierający odpowiednią literę, cyfrę lub znak interpunkcyjny, unosiło się metalowe ramię odpowiadające wybranemu znakowi, które uderzało w pokrytą tuszem taśmę i odciskało literę na znajdującym się dalej papierze. Całość osadzona była na szafce zapożyczonej od maszyny do szycia. Ponieważ do produkcji maszyny do pisania potrzebne były precyzyjnie wykonane, drobne elementy metalowe, Sholes przyszedł ze swoim wynalazkiem do słynnej firmy produkującej broń – Remington Arms. Początkowo jednak produkcja nie przynosiła zysków. Błędnie nastawiono się na prywatnych odbiorców. Do 1880 r. sprzedano zaledwie 5000 egzemplarzy. Dopiero gdy zwrócono się do firm i korporacji, w ciągu sześciu lat sprzedaż wzrosła do 50 000. Z czasem maszyny zaczęły cieszyć się też dużym zainteresowaniem wśród prywatnych odbiorców. Na początku XX w. opracowano elektryczne maszyny do pisania. Pojawiła się też taśma korekcyjna, dzięki której można było usunąć błędnie zapisane znaki[14]. W Polsce pierwsze maszyny do pisania produkowały fabryki w Warszawie i w Radomiu[15]. Kres ery maszyn do pisania położył komputer. Jego wynalezienie uczyniło je sprzętem przestarzałym i niepraktycznym, przez co wycofano je z powszechnego codziennego użytku.

Kolejnym niezwykle znaczącym wynalazkiem, wprowadzającym piśmiennictwo na nowe tory był komputer osobisty. Pierwszy komputer w ogóle, czyli elektroniczną maszyną cyfrową nazwaną MARK-I, zbudowano w latach 1937-44 w USA. Seryjne wytwarzanie wciąż ulepszanych komputerów podjęto pod koniec lat czterdziestych. Wciąż należały one jednak do maszyn służących przede wszystkim do wykonywania skomplikowanych obliczeń matematycznych i balistycznych, na dodatek pobierały ogromne ilości mocy, wymagały stałego chłodzenia i zajmowały powierzchnię nawet 140 m²[16]. Nie były też przeznaczone dla odbiorców indywidualnych. W połowie lat sześćdziesiątych, wraz z zastosowaniem układów scalonych komputery zaczęły uzyskiwać coraz lepsze osiągi, a zarazem zmniejszały się ich rozmiary. Pierwszy komputer osobisty – Altair 8800 firmy MITS, zaprezentował w 1975 r. Ed Roberts i Bill Gates, ale pierwszym masowo produkowanym był ten stworzony rok później – Apple I, zaprojektowany w garażu przez Steve`a Woźniaka i Steve`a Jobsa. Oferował on konsumentom rozszerzoną pamięć, możliwość przechowywania danych, kolorową grafikę, klawiaturę oraz szesnastobitowy procesor[17]. Komputer Apple I można było nabyć za ok. 660 dolarów[18]. W 1981 r. wprowadzono do sprzedaży Apple II, który posiadał już prosty edytor tekstów oraz arkusz kalkulacyjny[19]. W Polsce pierwszy komputer osobisty zbudował Jacek Karpiński. Prototyp K-202, bo taką otrzymał nazwę, był gotowy już w 1971 r. Miał wielkość małej walizki, pracował z szybkością miliona operacji na sekundę i operował 150-cio kilobajtową pamięcią[20]. Niestety projekt nie uzyskał wsparcia władz PRL i mimo rozpoczętej już produkcji został zarzucony. Dziś mało kto wie, że jednym z pionierów w budowie minikomputera był Polak, a Polska mogła stać się jedną ze światowych potęg w dziedzinie komputeryzacji. Dla samego piśmiennictwa najbardziej przełomowe okazało się jednak wprowadzenie do komputerów edytorów tekstu. Pierwszym był Electric Pencil, pracujący na komputerze Altair[21]. Najbardziej popularnym okazał się Word, który ukazał się w 1983 r. Wciąż unowocześniany stopniowo dawał piszącemu coraz większe możliwości dokonywania nieograniczonej liczby operacji na jednym tekście, bez konieczności jego drukowania, kreślenia czy przepisywania[22].

Nie sposób nie wspomnieć też o wynalazku ściśle związanym z rozwojem piśmiennictwa, niejako mu podlegającym i będącym chyba jego najważniejszym przejawem. Mowa oczywiście o książce. Najbardziej typową jej postacią od VI w. p.n.e. był zwój papirusu. Jako nośnik do utrwalania i rozpowszechniania treści literackich pierwsi wykorzystali go Grecy[23]. Zwoje okazały się jednak wyjątkowo nieporęczne przy studiowaniu tekstu, zwłaszcza obszernego, dlatego w rozwoju książki bardzo znaczącym momentem jest wynalezienie pergaminu. Był wytrzymalszy od papirusu, można go było zapisywać z obydwu stron i podobnie jak drewniane tabliczki, zszywać na grzbietach tworząc kodeks. Powstanie pierwszych  kodeksów datuje się na ok. II w. p.n.e., ale popularność zaczęły zdobywać dopiero w I w. n.e., gdy zaczęto utrwalać na nich twórczość największych poetów i pisarzy. Pierwsze książki nie posiadały strony tytułowej, numeracji stron ani indeksów. Część informacji związanych z utworem umieszczano w kolofonie, czyli na ostatniej stronie[24]. Początkowo też dostęp do rękopisów był mocno ograniczony. Tworzono je przeważnie na zamówienie, często w pojedynczych egzemplarzach i głównie w ośrodkach przyklasztornych lub dworskich. Książki były też dobrem niezwykle cennym, tak że w bibliotekach przykuwano je łańcuchami do półek czy stołów[25]. Do laicyzacji skryptoriów przyczyniły się uniwersytety, przy których tworzono biblioteki zawierające materiały niezbędne do nauki, w tym także teksty wykładów. Materiały wypożyczano za odpowiednią opłatą[26]. Zarówno wygląd, jak i dostęp do książki zrewolucjonizował wynalazek druku. Pojawiły się strony tytułowe, zawierające nazwisko pisarza, tytuł dzieła, informację o wydawcy, drukarzu, miejscu i czasie wydania, zaczęto też numerować strony i wprowadzono indeksy. Wynalazek druku uwolnił książkę z klasztornych murów i łańcuchów, czyniąc ją dobrem publicznym, do którego dostęp stawał się coraz bardziej powszechny[27]. Jednak naprawdę masowa produkcja książek rozpoczęła się dopiero w XIX w., gdy proces druku został zmechanizowany. Wtedy też książki zaczęły być dobrem, na które rzeczywiście mógł sobie pozwolić niemal każdy, zwłaszcza, że coraz częściej rezygnowano z twardej oprawy. Współczesna książka  narodziła się w 1939 r. w Stanach Zjednoczonych, gdzie wydawca Robert F. de Graff założył Pocket Books, pierwszą firmę publikującą książki wyłącznie w miękkich oprawach. Jako pierwsze opublikowano w ten sposób m.in. Wichrowe wzgórza, czy powieści Agathy Christie[28].

Na rozwój piśmiennictwa miało również wpływ kilka mniejszych wynalazków, które na trwałe weszły do codziennego użytku i bez których trudno dziś się obejść. W 1795 r. francuski chemik Nicolas Conte wynalazł ołówek. Dokonał tego przez zmieszanie razem i wypalenie gliny z grafitem, które następnie umieścił w drewnianej oprawce. Conte odkrył również, że czas wypalania mieszanki gliny i grafitu określa twardość ołówka. Do rysowania lepszy był miękki, do pisania twardy. Błędnie zapisane znaki można było łatwo usunąć przy pomocy ośródki bułki lub chleba. Ołówek był bardzo przydatnym narzędziem do sporządzania szybkich, brudnopisowych notatek. Jego praktyczność wzrosła w 1858 r., gdy Hyman Lipman wpadł na pomysł przymocowania do górnej części ołówka kawałka wulkanizowanej gumy, a John Lee Love, ok. 1897 r. wynalazł małą kieszonkową temperówkę[29].

Do lat trzydziestych XX w. do sporządzania ręcznych ważnych zapisków używano pióra. Najstarszym przodkiem tego przyrządu pisarskiego jest rylec służący do pisania na tabliczkach i wyrabiany z kości słoniowej lub metalu. W przypadku papirusu stosowano pióra trzcinowe, a od V w. do pisania na pergaminie czy później papierze używano gęsiego pióra, moczonego w pojemniku z atramentem i ostrzonym specjalnym nożykiem[30]. Udręką była konieczność przerywania co kilka słów pisania aby uzupełnić wysychający na piórze atrament. Później powstało wieczne pióro, zawierające wewnątrz zbiorniczek z pompką, który co jakiś czas, ale już znacznie rzadziej, wymagał napełnia atramentem. W pełni dojrzały produkt stworzył w 1894 r. L. Waterman.[31] Pisanie piórem było jednak uciążliwe również dlatego, że pisarz zawsze brudził się atramentem, który na dodatek, na papierze wolno wysychał, przez co bardzo łatwo można było zamazać zapisywaną stronę. Tusze używane w drukarniach wysychały niemal natychmiast, ale ze względu na zbyt dużą gęstość nie można ich było zastosować w piórach. Z takimi problemami przy pisaniu zmagano się więc aż do 1939 r., kiedy to pochodzący z Bułgarii dziennikarz László Biró wymyślił długopis. Innowacja polegała na tym, że w piórze Biró znajdowała się rurka wypełniona kleistym, szybkoschnącym tuszem. Na jej końcu zamocował malutką stalową kulkę, która obracając się pobierała tusz z wkładu i przenosiła go na papier, gdzie niemal natychmiast zasychał[32]. Po wybuchu wojny Biró, ze względu na żydowskie pochodzenie, musiał uciekać przed represjami emigrując do Argentyny, gdzie opatentował swój wynalazek. Okazało się, że dzięki długopisowi miał on swój wkład w działania wojenne, ponieważ jako pierwszy na szeroką skalę jego wynalazek wykorzystał Departament Obrony Stanów Zjednoczonych, poszukujący akurat pióra, które można by używać w samolotach na dużych wysokościach. László Biró pozostał w Argentynie już do końca życia, a żeby uczcić jego pamięć, w dniu jego urodzin, czyli 29 września, obchodzi się tam „Dzień Wynalazcy”[33].

Niewątpliwie istniało jeszcze wiele innych wynalazków, które przyczyniły się do rozwoju piśmiennictwa. Niniejszy artykuł przedstawia jedynie te najważniejsze, subiektywnie dobrane przez autora. Gdyby jednak zebrać i opisać wszystkie, można by stworzyć osobną publikację na ten temat. Każda dziedzina związana z funkcjonowaniem człowieka we współczesnym świecie miała swój powolny proces dochodzenia do tego, co na co dzień obserwujemy i z czego dziś korzystamy. Podążanie śladami tej ewolucji, poznawanie jej mechanizmów oraz tych, którzy poruszali jej trybami, bez wątpienia jest czymś fascynującym.

 

 

Bibliografia:

Boorstin J. Daniel, Odkrywcy. Dzieje ludzkich odkryć i wynalazków, Warszawa 1998;

Craughwell J. Thomas, Wielka księga wynalazków, Warszawa 2010;

Encyklopedia odkryć i wynalazków chemia, fizyka, medycyna, rolnictwo, technika, red. Jezierska Krystyna, Warszawa 1979;

Głombiowski Karol, Szwejkowska Helena, Książka rękopiśmienna i biblioteka w starożytności i średniowieczu, Warszawa 1971;

Szymański Józef, Nauki pomocnicze Historii, Warszawa 2002;

 

Strony internetowe:

http://mat-inf-gim2.tbg.net.pl/ciekawostki.html

http://webcover.pl/historia-edytorow-tekstu.htm,

http://pl.wikipedia.org/wiki/Microsoft_Word

 


[1] Znaki G,J,U,W i Y dodano do niego wiele wieków później.

[2] Karol Głombiowski, Helena Szwejkowska, Książka rękopiśmienna i biblioteka w starożytności i średniowieczu, Warszawa 1971, s. 8; Thomas J. Craughwell, Wielka księga wynalazków, Warszawa 2010 r., s. 50.

[3] T. J. Craughwell, op.cit., s. 58.

[4] K. Głombiowski, H. Szwejkowska, op.cit., s. 21-22.

[5] Obecnie znajdują się w świątyni Tung Huan w Turkiestanie, w British Museum oraz Bibliothéque Nationale w Paryżu

[6] Józef Szymański, Nauki pomocnicze Historii, Warszawa 2002, s. 310.

[7] Encyklopedia odkryć i wynalazków chemia, fizyka, medycyna, rolnictwo, technika, red. Krystyna Jezierska, Warszawa 1979, s. 261.

[8] Ibidem, s. 309.

[9] K. Głombiowski, H. Szwejkowska, op.cit., s. 24.

[10] Encyklopedia odkryć i wynalazków(…), op.cit., s. 61.

[11] T. J. Craughwell, op.cit., s. 142.

[12] Encyklopedia odkryć i wynalazków(…), op.cit., s. 61.

[13] Ibidem, s. 281.

[14] Ibidem, s. 270.

[15] Ibidem, s. 196.

[16] Ibidem, s. 148-149.

[17] T. J. Craughwell, op.cit., s. 504.

[19] Ibidem.

[20] Ibidem.

[22]  http://pl.wikipedia.org/wiki/Microsoft_Word, dostęp: 26.07.2012, 9:57.

[23]  K. Głombiowski, H. Szwejkowska, op.cit., s. 26-27.

[24]  Daniel J. Boorstin, Odkrywcy. Dzieje ludzkich odkryć i wynalazków, Warszawa 1998, s. 485.

[25] Ibidem, s. 488.

[26] K. Głombiowski, H. Szwejkowska, op.cit., s. 132-133.

[27] D. J. Boorstin,  op.cit. s. 485-487.

[28] T. J. Craughwell, op.cit., s. 432.

[29] Ibidem, s. 190.

[30] J. Szymański, op.cit., s. 312.

[31] Encyklopedia odkryć i wynalazków(…), op.cit. s. 270.

[32] T. J. Craughwell, op.cit.,  s. 428.

[33] Ibidem.

Witajcie po wakacyjnej przerwie

Informujemy, że od dnia 16.08.2012 Czasopismo Papricana wraca do stałego publikowania artykułów z zakresu filozofii, historii i literatury. Po wakacyjnej przerwie zmieniamy jedynie dzień ukazywania się tekstów. Od jutra będą się one pojawiały w czwartki, a nie jak do tej pory we wtorki. Zachęcamy do regularnej lektury i odwiedzania strony papricana.com. Zapowiadamy także ciekawą niespodziankę, związaną z działalnością naszego małego czasopisma. Niebawem podamy więcej informacji na ten temat.

Tymczasem, kolorowej lektury.
Redakcja