Życie i śmierć w okopach I wojny światowej

Dla nikogo ziemia nie znaczy tyle, co dla żołnierza. Kiedy tuli się do niej długo i mocno, kiedy w śmiertelnym lęku przed ogniem wciska się w nią głęboko, twarzą i kończynami, ona to staje się jedynym przyjacielem, bratem, matką, w jej milczenie i w jej zacisze wyjękuję swój strach i swoje krzyki, a ona je przyjmuje(…)[1]

Wydarzenia I wojny światowej znamy dzisiaj w przeważającej mierze z podręcznikowych opisów, których ze względu na ograniczony czas, jaki poświęcony jest w szkole na historię XX w., często nie zdąży się omówić. Rzadko ten temat porusza się w mediach i stosunkowo nie wiele też powstało opracowań traktujących o Wielkiej Wojnie. Historia pierwszej połowy XX w. zdominowana została przez wydarzenia kolejnego światowego konfliktu z lat 1939-45, który przyćmił to, co działo się zaledwie kilka lat wcześniej. Stąd wiedza większości z nas o wydarzeniach I wojny światowej ograniczona jest do najważniejszych faktów i postaci tamtego okresu, natomiast los szeregowych, anonimowych żołnierzy, którzy znaleźli się w beznadziejnej, bezsensownej i dramatycznej sytuacji wciąż jest pomijany w skrótowych relacjach przypominających jeden z najkrwawszy konfliktów w dziejach świata.

Pierwsza wojna światowa była wojną pozycyjną, najkrwawszą i najokrutniejszą w ówczesnej historii. Żołnierze walczących stron utkwili naprzeciwko siebie w okopach przecinających Europę od Kanału La Manche do granicy szwajcarskiej, rozdzieleni tylko wąskim pasem ziemi niczyjej. O tym jak wyglądało życie na pierwszej linii frontu, na dnie okopu pisze Erich Maria Remarque, we wstrząsającej książce Na zachodzie bez zmian i to tym właśnie dziełem inspirowany jest niniejszy artykuł. Remarque opisuje wojenną rzeczywistość na linii frontu widzianą oczyma szeregowych żołnierzy, wśród których znalazł się również on sam. Autor z całą bezwzględnością obnaża bezsens wojny i tragedię ludzi, którzy zbyt szybko się zestarzeli, zatracając młodość w brudzie, zwątpieniu, samotności, rozpaczy, przerażeniu i śmierci. Dla ludzi wysłanych na pierwszą linię frontu ziemne schrony stały się rodzajem otwartego więzienia, w którym życie biegło zupełnie odmiennym rytmem, naznaczonym bezsennością, bólem, głodem, często nudą, a zarazem niewyobrażalnym stresem. Już sam obraz, jaki odsłaniał widok z okopu był piorunujący. Przed linią umocnień, pomiędzy walczącymi stronami znajdował się pas ziemi niczyjej, którego szerokość wahała się w różnych miejscach od kilkudziesięciu, do kilkuset metrów. Był to teren, gdzie dochodziło do bezpośrednich, zaciekłych starć i znajdujący się pod ciągłym ostrzałem karabinowym, artyleryjskim oraz lotniczym. Stąd cały ten obszar był wyjałowiony z wszelkiej roślinności, za to  usiany niezliczonymi lejami po pociskach, szczątkami budynków, drutem kolczastym oraz rozkładającymi się ciałami poległych ludzi i zwierząt, których nie można było zabrać i pochować ze względu na ciągły ostrzał snajperski[2].

Dzień w okopie rozpoczynał się około godziny piątej rano, gdyż większość ataków nieprzyjacielskich miała miejsce właśnie o świcie. Żołnierze przygotowywali więc broń, zajmowali pozycje obronne i oczekiwali na ewentualną ofensywę, nieregularnie ostrzeliwując wrogie pozycje. Najbardziej pracowitym czasem była noc. Po zmroku rozpoczynały się wszelkiego rodzaju prace umocnieniowe związane z konserwacją i naprawą okopów. By nie ściągać na siebie uwagi snajperów działania takie można było podejmować tylko w ciemności i  w absolutnej ciszy, co wielokrotnie potęgowało obciążenie pracą, która polegała na kopaniu umocnień, układaniu nowych worków z piaskiem czy rozciąganiu drutu kolczastego. Nocą na obszar ziemi niczyjej wysyłano małe grupy żołnierzy, których zadaniem było zabranie z pola walki rannych za dnia  towarzyszy, odzyskanie sprzętu pozostałego przy zabitych, uzyskanie informacji o stanie umocnień wroga, podejmowano próby wykradania dokumentów, prowiantu czy pojmania jeńców[3]. Wszystko to wymagało dużej energii i siły, której nie mogły dostarczyć brak pożywienia, choroby, bezsenność i ogólne poczucie beznadziejności. Ze względu na trudności z dostarczeniem prowiantu, żołnierze często cierpieli głód. O przyrządzeniu ciepłego posiłku nie mogło być mowy, gdyż dym z ogniska mógł zdradzić ich lokalizację. Na zdrowiu walczących mocno odbijał się brak warzyw i owoców. W codziennej diecie dominowały stary chleb i konserwy (często brakowało i tego), ale ze względu na warunki w jakich je przechowywano, często były już zepsute i zapleśniałe, stąd też większość żołnierzy miało problemy żołądkowe i ostrą krwawą biegunkę[4]. W codziennej okopowej egzystencji swoje stałe miejsce w harmonogramie miała nierówna walka ze szczurami i wszami, które były prawdziwą plagą. Na wszy nie było sposobu, próbowano usuwać je ręcznie, ale nie przynosiło to większych efektów[5]. Szczury, zwane trupimi, odznaczały się taką zuchwałością, że nie obawiały się nawet chodzić po twarzach drzemiących ludzi. Sen był więc praktycznie niemożliwy. Do tego gryzonie pozbawiały żołnierzy i tak już opłakanych ilości jedzenia. Gdy tylko więc nadarzała się okazja urządzano na nie krwawe polowania[6]. W okopach nie było możliwości zmiany ubrania, a tym bardziej bielizny, wyjątkową więc udrękę stanowiło błoto i brud, który był wszechobecny oraz warunki atmosferyczne, które w tych okolicznościach niezależnie od pory roku były bardzo dokuczliwe. Linię okopów można przyrównać do jednej wielkiej, nie wysychającą kałuży wody i błota, stale zasilaną przez topniejący śnieg lub padający deszcz. Zdarzały się przypadki śmierci przez zasypanie obsuwającymi się zwałami mokrej ziemi[7]: Woda jest ohydna i wsącza się wszędzie od góry i od spodu(…) Żołnierze muszą dniem i nocą szuflować błoto z okopów. Nikt nie ma suchych stóp, nie mówiąc o suchym ubraniu[8]. Żołnierze przez całe dnie stali w bagnistej breji, co w połączeniu z brakiem higieny i głodem musiało skutkować chorobami takimi jak tyfus czy zapalenie jelit, nie mówiąc już o drobniejszych, ale dokuczliwych przypadłościach reumatyzmie czy tzw. stopie okopowej, bolesnej dolegliwości stóp, powodowanej długotrwałym przebywaniem w wodzie. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze trudny do zniesienia odór odchodów i rozkładających się ciał[9]: Kiedy wiatr zawiewa ku nam, przynosi opary krwi, ciężkie, wstrętnie słodkawe. Niesie z lejów trupie wyziewy, które zdają się być mieszaniną chloroformu i zgnilizny, wywołującą w nas mdłości i wymioty[10]. Trudno sobie wyobrazić, jak piorunująco takie warunki wpływały na psychikę ludzi uwięzionych i stłoczonych w wąskiej ziemnej jamie.

Stan wyczekiwania i rutyny przerywał moment ofensywy i rozpoczynająca się walka, której preludium stanowiła  kanonada wrogiej artylerii lub ostrzał z powietrza. Pociski rozrywały ziemię, okopy i ludzi, pozostawiając po sobie głębokie leje i szczątki ciał. Przykładowo, podczas natarcia pod Verdun na czworobok o wymiarach 1000 na 500 metrów niemiecka artyleria zrzuciła 80 tysięcy pocisków[11], od których ginęły bez śladu tysiące ludzi, rozerwanych na niezidentyfikowane części[12]. Kolejnym etapem ataku, który rozwinął się właśnie podczas pierwszej wojny światowej, było użycie gazów bojowych. Najczęściej stosowano iperyt, lewizyt, fosgen i adamsyt. Gaz porażał przeważnie wzrok i drogi oddechowe, ale powodował także ogólny paraliż lub zaburzenia psychotoksyczne[13]. Wśród walczących uchodził za broń szczególnie przerażającą, przed którą nie było jeszcze skutecznej ochrony, a na dodatek, jako cięższy od powietrza, osiadał w okopach i zagłębieniach pozostając niebezpiecznym przez wiele dni[14]. Ci którzy zbyt późno zauważyli nadciągającą gazową chmurę i w porę nie założyli maski gazowej, umierali w męczarniach. Ci którzy zdołali przeżyć często trwale tracili wzrok lub do końca życia mieli problemy z oddychaniem. Przy mniejszych zatruciach przeważnie wracało się do zdrowia, ale był to proces długotrwały i bolesny. W maskach gazowych, przeważnie prowizorycznych, żołnierze wybiegali z okopów i rozpoczynała się walka na śmierć i życie przy użyciu, karabinów, broni krótkiej, bagnetów, granatów ręcznych, saperek itp. Wszystko odbywało się w myśl prostej zasady: „jeśli my ich nie zniszczymy, wówczas oni zniszczą nas”[15]. Maski dodatkowo ograniczały swobodę ruchów, utrudniały oddychanie, a obawa przed utratą szczelności stale potęgowała strach związany z walką. Na polu bitwy szeregowi żołnierze, zwykli ludzie oderwani od swojego normalnego życia, zawodu i rodziny, raczej nie myśleli o znaczeniu danej potyczki dla całej kampanii, nie kierowali się starannie nakreśloną strategią, a strach przed śmiercią lub utratą zdrowia stawiał pod znakiem zapytania zrozumienie dla sensowności jakiegokolwiek powodu, dla którego toczona jest wojna[16]. W momencie, gdy zmuszani byli do natarcia, wyjścia z okopu i rzucenia się na wroga, przez grad kul, pocisków i granatów, liczyła się dla nich tylko jedna strategia: bitwa była po prostu walką o przeżycie, każdy walczył o siebie i nie myślał o niczym innym, pragnął by wszystko skończyło się jak najszybciej: Staliśmy się groźnymi bestiami. Nie walczymy, ale bronimy się przed zagładą(…) W nasze ramiona i nogi uderza z mocą łomot ręcznych granatów, biegniemy skuleni jak koty, zagarnięci przez ową falę, która nas unosi, która robi z nas okrutników, zabójców, morderców, a niech i tak będzie: nawet diabłów. Zagarnięci przez falę, która przez strach, wściekłość  i żądzę życia zwielokrotnia nasze siły, która szuka dla nas ocalenia i wywalcza je. Gdyby z tamtymi z naprzeciwka szedł twój ojciec, nie zawahałbyś się rzucić mu w pierś granatu[17]. Taka walka trwała przynajmniej kilka godzin i jeśli w tym czasie ktoś został ranny, to nie miał szans na udzielenie pomocy. Każdy miał przy sobie podstawowy zestaw opatrunkowy, ale przy cięższych ranach okazywał się niewystarczający, nie mówiąc już o porażeniach spowodowanych działaniem trującego gazu. Czasem żołnierz po prostu sam nie był w stanie sobie pomóc. Jeśli nie został dobity lub się nie wykrwawił, to leżał udając martwego, walcząc już tylko z bólem i przerażeniem czekając na zakończenie potyczki, by spróbować przedostać się do swoich towarzyszy. Jeśli jednak ranny nie był w stanie się poruszać, to musiał czekać na pomoc kolegów, w nadziei że uda im się go zlokalizować. Ostrzał snajperski uniemożliwiał swobodne przedostanie się do poszkodowanego. Czasem trwało to przez kilka dni. Ranny wołał o pomoc, umierając przez wiele godzin i nikt nie był w stanie nic zrobić. We wstrząsający sposób taką scenę opisuje Remarque: Niektórzy jednak muszą leżeć długo i słyszymy jak umierają. Jednego szukamy daremnie przez dwa dni. Z pewnością leży na brzuchu i nie może się odwrócić(…) Stopniowo chrypnie. Jego głos brzmiący tak rozpaczliwie może dochodzić zewsząd(…) Drugiego dnia człowiek ów przycichł. Daje się łatwo zauważyć, że zaschły mu usta(…) Wpierw ciągle krzyczał o pomoc(…) Dziś już tylko płacze. Pod wieczór głos przygasa i zmienia się w krakanie, ale jeszcze i przez całą noc cicho postękuje. Rankiem, gdy myślimy, że tamten już dawno zaznał spokoju, dochodzi nas gulgocące rzężenie[18]. Gdy ranny miał szczęście, to  trafiał do szpitala polowego, który jednak szpitalem był tylko z nazwy i byli tacy, którzy woleli od razu zginąć niż tam się znaleźć[19]. Było to miejsce pozbawione wszelkich warunków higienicznych czy sanitarnych i zupełnie nie przystosowane do leczenia ciężkich obrażeń, jakie przeważnie charakteryzowały linię frontu. Również sama obsługa medyczna nie była przygotowana do leczenia takich przypadków[20]. Na domiar złego stale brakowało najpotrzebniejszych środków medycznych, zwłaszcza uśmierzającej ból morfiny, a lekarze nie mając możliwości leczenia obrażeń kończyn, w obawie przed zakażeniem całego ciała, po prostu je amputowali[21]. Stąd nawet niewielkie obrażenia odniesione w walce kończyły się często trwałym kalectwem, a nawet śmiercią.

Koniec walki obnażał bilans strat, odsłaniał rozrytą pociskami ziemię pełną poległych żołnierzy, zdefragmentowanych ciał, wokół unosił się fetor, spalenizny, krwi i chloru, a zewsząd było słychać krzyki i jęki rannych ludzi i zwierząt[22]. Podobne obrazy i przeżycia nie mogły nie odcisnąć trwałego piętna na psychice i dalszym życiu żołnierzy.  Niemal każdy był w szoku powybuchowym, wielu znajdowało się na skraju wyczerpania nerwowego. Często zdarzały się przypadki tzw. paniki schronowej objawiającej się nagłą histerią i rozpaczliwą próbą wyrwania się z ziemnego schronu, mimo świadomości, że taki krok niósł za sobą pewną śmierć[23]. Każdy walczył też sam ze sobą, z depresją, samotnością, rozpaczą i bezradnością. Niezwykle przejmująco wspomina to Remarque: (…) jesteśmy otępiali od ciągłego napięcia. Jest to napięcie śmiertelne, drapiące wzdłuż rdzenia kręgowego niby wyszczerbiony nóż. Nogi nie chcą chodzić, ręce dygocą, ciało staje się cienką powłoką z trudem okrywającą powściągane szaleństwo, okrywającą nie kończący się ryk, który wydziera się niepowstrzymanie. Nie mamy już ciała ani mięśni, a ze strachu przed czymś nieobliczalnym nie jesteśmy w stanie patrzeć na siebie[24]. To w efekcie doświadczeń I wojny światowej w skład personelu wojskowego zaczęto włączać psychiatrów[25].

Żołnierze nie przebywali oczywiście w okopach bez przerwy. Po ok. ośmiu dniach spędzonych na pierwszej linii frontu, nie bez powodu nazywanej strefą śmierci, przerzucani byli na tyły, gdzie mieli 3 do 4 dni na odpoczynek i w miarę możliwości regenerację sił. Po kilku dniach musieli jednak wrócić i wszystko zaczynało się na nowo[26]. Ci którym udało się to wszystko przeżyć wracali często ze zrujnowanym zdrowiem, zdruzgotaną psychiką i bez perspektyw na dalsze życie: Jestem młody, mam dwadzieścia lat, ale w życiu nie poznałem niczego poza zwątpieniem, śmiercią, strachem i splotem najbezsensowniejszych powierzchowności z bezmiarem cierpienia(…) Przez całe lata naszym zajęciem było zabijanie. To był pierwszy zawód w naszym życiu. Nasza wiedza o życiu ogranicza się do śmierci. Co więc ma nastąpić potem? Kim mamy być[27]?

Na koniec nie sposób nie poruszyć jeszcze jednej kwestii. Wśród walczących armii, ilość zawodowych żołnierzy była niewielka. Większość stanowili zwykli ludzie, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Gdy byli powoływani dowódcy i politycy zapewniali, że wojna szybko się skończy i wszyscy na święta Bożego Narodzenia wrócą do domów. Tak się jednak nie stało. Żołnierze bardziej od wroga z przeciwnego okopu nienawidzili dowódców i rządzących, którzy wywołali wojnę, przedłużali ją w nieskończoność, kierując wszystkim z ciepłych i przytulnych gabinetów, podczas gdy oni ginęli od kul, granatów, chorób, zimna i z głodu[28]: Podczas gdy oni [politycy] ciągle jeszcze pisali i przemawiali, myśmy widzieli szpitale i umierających; kiedy oni służenie państwu nazywali czymś największym, myśmy już wiedzieli, że strach przed śmiercią jest silniejszy[29]. Taki stan rzeczy musiał powodować wzburzenie, złość i sprzeciw, ale ponieważ wszelka niesubordynacja na froncie karana była nawet śmiercią, bunty zdarzały się niezwykle rzadko[30]. Jednak sytuacje, w których rekruci masowo odmawiali wykonania rozkazu ruszenia do szturmu, miały miejsce dość często[31]. Wraz z przedłużającą się wojną wzrastała liczba przypadków dezercji i samookaleczenia[32]. Żołnierze zdawali sobie też sprawę, że ci po przeciwnej stronie znajdują się w podobnej sytuacji, że walczą i zabijają tylko dlatego, że są do tego zmuszani[33]. O tym, że walczący bardziej niż wzajemną nienawiścią darzyli się raczej zrozumieniem i świadomością wspólnej niedoli, świadczą przypadki niesienia pomocy rannym przeciwnikom[34] oraz przede wszystkim przypadki tzw. bratania się żołnierzy. W nocy 24 grudnia 1914 r. żołnierze walczących stron wychodzili z okopów i wspólnie przy ogniskach, na ziemi niczyjej obchodzili Boże Narodzenie, śpiewając kolędy, dzieląc się papierosami, zapasami jedzenia itd. Obie strony godziły się na zebranie i pogrzebanie zabitych. Rozegrano nawet mecz piłkarski. Wydarzenia te miały miejsce w różnych miejscach frontu zachodniego na całej jego długości oraz na froncie wschodnim i przeszły do historii jako „rozejm bożonarodzeniowy” lub „cud wigilijny 1914”. Brały w nim udział m.in. Londyńska Brygada Strzelców, 5. Dywizja Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych, Pułk Westminster, jednostki belgijskie, francuskie oraz pułki saksońskie[35]. W niektórych miejscach zawieszenie broni trwało do 3 stycznia i zakończyło go dopiero wprowadzenie świeżych jednostek na linię frontu. Decyzje o rozejmie zapadały oddolnie, z inicjatywy niższych oficerów. Generałowie byli im zdecydowanie przeciwni, a bratanie się z wrogiem uznano za zdradę główną, ale ponieważ informacje z frontu dochodziły do nich z opóźnieniem nie zdążono w porę zareagować. W następnych latach na czas Bożego Narodzenia zarządzano natomiast intensywne ostrzały artyleryjskie pozycji wroga, by uniemożliwić powtórzenie się wydarzeń z grudnia 1914 r. Dowództwa oddziałów starały się też zniszczyć wszelkie ślady tamtych wydarzeń. Konfiskowano zdjęcia, cenzurowano listy i notatki. Pamięć o świątecznych rozejmach jednak przetrwała , a we francuskiej miejscowości Frelingien znajduje się pomnik upamiętniający jeden z nich[36].

Pierwsza wojna światowa, pod wieloma względami była wyjątkowa i przełomowa na tle innych wcześniejszych konfliktów na przestrzeni dziejów. Nie tylko pod względem taktycznym, technicznym czy rozległości obszarów nią ogarniętych, ale także ze względu na towarzyszące jej okrucieństwo i liczbę ofiar. Pod broń powołano 65 mln ludzi, z czego 9,5 mln zginęło w walce, kolejne 10 mln z powodu głodu i chorób oraz ciągłej poniewierki, a 20 mln odniosło rany[37]. Trudno uwierzyć, że zaledwie kilka lat później wybuchł kolejny światowy konflikt, który przyćmił rozmiarami ten poprzedni. Przeżywając kolejną rocznicę wybuchu lub zakończenia I wojny światowej trzeba pamiętać nie tylko o datach i  najważniejszych wydarzeniach, ale także o tragicznej młodości ludzi początku XX w., którzy przeszli przez piekło okopowej egzystencji, a kilka lat później, choć w innych już warunkach, znów musieli wrócić na front, tym razem II wojny światowej i z bronią w ręku i przeżywać wszystko od nowa, tracąc kolejna lata życia lub w ogóle życie. Warto też zmusić się do refleksji i wyobrazić sobie siebie w tamtej sytuacji, na dnie okopu, przerażonego, głodnego, brudnego i okropnie zmęczonego. Wtedy zupełnie inaczej poznaje się historię i odkrywa ją na nowo.

 


[1]           Erich Maria Remarque, Na zachodzie bez zmian, Olsztyn 1992, s. 36.

[2]           Historia I Wojny Światowej Front Zachodni 1914-1916. Od planu Schliffena do Verdun i Sommy, red. Charles Catton, Poznań 2010, s. 105.

[3]           Historia I Wojny Światowej(…) op.cit., s. 105.

[4]           Ibidem, s. 155. Historia I Wojny Światowej(…) op.cit., s. 103.

[5]           E.M. Remarque, op.cit., s. 47.

[6]           Ibidem, s. 62. Janusz Pajewski, Pierwsza Wojna Światowa 1914-1918, Warszawa 1998, s. 378.

[7]           Thomas Weber, Pierwsza wojna Hitlera, Adolf Hitler, żołnierze pułku Lista i pierwsza wojna światowa, Poznań 2011, s. 84.

[8]           Cyt. za: ibidem, s. 84.

[9]           J. Pajewski, op.cit. s. 378. T.Weber, op.cit., s. 125-126.

[10]          E.M. Remarque, op.cit., s. 75.

[11]          Historia I Wojny Światowej(…), op.cit., s. 149.

[12]          Ibidem, s. 161.

[13]          Wielka historia świata, t. 10, 1870-1945, red. Marian Szulc, Warszawa 2004, s. 57.

[14]          Historia I Wojny Światowej(…) op.cit., s. 100.

[15]          E. M Remarque, op.cit., Olsztyn 1992, s.74.

[16]          Ibidem, s. 116.

[17]          Ibidem, s. 68.

[18]          Ibidem, s. 74.

[19]          Ibidem, s. 135-136.

[20]          Historia I Wojny Światowej(…) op.cit., s. 76.

[21]          E.M. Remarque, op.cit., s. 135.

[22]          Ibidem, s. 79.

[23]          Ibidem, s. 66.

[24]          Ibidem, s. 67.

[25]          Wielka historia świata, t. 10, 1870-1945, op.cit., s. 55.

[26]          J. Pajewski, op.cit., s. 377.

[27]          E.M. Remarque, op.cit., s. 147.

[28]          Józef Iwicki, Z myślą o niepodległej. Listy Polaka żołnierza armii niemieckiej z okopów I wojny światowej 1914-1918, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk 1978, s. 57.

[29]          E.M. Remarque, op.cit., s. 14.

[30]          J. Pajewski, op.cit., s. 474-475.

[31]          Ibidem, s 475; T. Weber, op.cit, s. 74.

[32]          T. Weber, op.cit., s. 206.

[33]          E.M. Remarque, op.cit., s. 126

[34]          Ibidem, s. 124-126.

[35]          T. Weber, op.cit., s. 90-91. Waldemar L. Janiszewski, http://dzienniknowy.pl/aktualności/pokaz/21199.dhtml, dostęp 19.05.2012, 9:39.

[36]          Ibidem.

[37]          Antoni Czubiński, Historia powszechna XX w., Poznań 2006, s. 120.