Zbrodnicza medycyna w obozach koncentracyjnych III Rzeszy

W 1939 r. Trzecia Rzesza uruchomiła przygotowywaną od kilku lat machinę wojenną, która do 1945 r. pochłonęła miliony ludzkich istnień. Wśród nich znalazły się ofiary zbrodniczych eksperymentów medycznych, dokonywanych w niemieckich obozach koncentracyjnych rozlokowanych w całej Europie. Lekarze składający kilka lat wcześniej przysięgę Hipokratesa stawali się teraz katami przeprowadzającymi okrutne doświadczenia na ludziach, bez względu na wiek czy płeć. Większość takich działań dla ofiar kończyła się trwałym kalectwem lub śmiercią. Obozy traktowano nie tylko jako środek do realizacji „ostatecznego rozwiązania” czy miejsce pracy przymusowej, ale często także jako ośrodki praktyk dla chirurgów, którzy nie zdążyli jeszcze nabrać wprawy w wykonywanym zawodzie. Więźniowie stanowili doskonały materiał badawczo-doświadczalny do prac naukowych, na których wielu powojennych niemieckich lekarzy budowało swoją karierę. Wszystko to działo się na oczach świata, za przyzwoleniem najwyższych władz państwowych Trzeciej Rzeszy oraz niemieckich medycznych ośrodków uczelnianych.

Działania lekarzy w obozach zagłady określane są mianem eksperymentów pseudolekarskich. Są to zabiegi w formie masowych prób, mających na celu zdobycie umiejętności lekarskich czy zbadanie na żywym ludzkim organizmie zmian wywoływanych przez określone czynniki lub środki. Przeprowadzane są na osobach pozbawionych wolności, bez ich zgody i bez względu na możliwe dla niej szkody czy niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia[1]. Takie doświadczenia prowadzono w obozach zagłady w Buchenwaldzie, Oświęcimiu, Ravensbrück, Dachau, Mauthausen-Gusen, Natzweiler-Struthof, Neuengamme, Sachsenhausen, Mittelbau-Dora, Gross-Rosen, Stutthof, Majdanek i Flossenburg[2].

Chorzy oraz osoby poddane doświadczeniom przebywali w bloku szpitalnym, który jednak niewiele miał wspólnego z tym, co znamy dziś jako szpital. Podzielony był na mniejsze bloki odpowiadające rodzajom schorzeń, na które cierpieli w nich przebywający. We wszystkich jednak warunki były podobne. Ludzie leżeli po 5-6 w jednym łóżku, na siennikach splecionych z papieru. Lekarstw nie było prawie żadnych, chorzy dostawali drastycznie obniżone porcje żywnościowe. Większość cierpiała na biegunkę, ale nie mając siły wstać załatwiali się pod siebie. Przez całą dobę słychać było jęki i krzyki. Nie było więc niemal żadnej opieki medyczno-sanitarnej. Izba chorych była po prostu miejscem działania doboru naturalnego. Znaczna część w niej przebywających umierała na skutek głodu, brudu i epidemii[3].

We wszystkich obozach było zaledwie 200 lekarzy SS, a i tak zajmowali się przede wszystkim podpisywaniem aktów zgonów, nadzorowaniem wymierzania kar czy egzekucji oraz prowadzeniem selekcji wśród więźniów. Trzeba też zaznaczyć, że znaczną część personelu medycznego stanowili ludzie młodzi, jeszcze bez dyplomów i z niepełnymi studiami. W obozach mieli doskonalić swe umiejętności na więźniach metodą prób i błędów, nie ponosząc za swe decyzje ani działania żadnej odpowiedzialności[4]. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to jak takie postępowanie ma się do przysięgi Hipokratesa? Lekarz obozowy w Oświęcimiu Klein Fritz twierdził, że zadaniem lekarza jest usuwanie skalpelem zropiałego wyrostka robaczkowego, aby ratować życie człowieka, a on usuwa Żydów, którzy byli właśnie takimi zropiałymi wyrostkami robaczkowymi w ciele Europy[5].

Od 1941 r. w obozach wypróbowywano nową metodę uśmiercania więźniów przy pomocy dożylnego lub dosercowego zastrzyku. Początkowo wstrzykiwano dożylnie wodór (ofiara była w pełni przytomna i umierała przez 20 min.), stosowano też wodę utlenioną, benzynę czy evipan. Później używano fenolu aplikowanego bezpośrednio do serca[6]. Było to na porządku dziennym we wszystkich obozach. W ten sposób, w tzw. pokojach zabiegowych zabijano chorych, u których zakładano, że nie będą już zdolni do pracy, więźniów politycznych przekazanych do likwidacji oraz dzieci, traktowane jako uciążliwa i bezwartościowa siła robocza[7]. Z czasem metoda ta znalazła zastosowanie wobec wszystkich, których lekarze SS chcieli się po prostu pozbyć[8]. Unieruchomionej ofierze wkłuwano w pierś długą igłę i wstrzykiwano śmiertelną dawkę roztworu. Jeśli zastrzyk wykonany był prawidłowo, to śmierć następowała po upływie ok. pół minuty, ale często wkłuwano się nie trafiając bezpośrednio w serce, wlewając żrący płyn np. do płuc czy osierdzia, co powodowało długą i bolesną agonię. Zabiegom tym poddawano również dzieci[9]. Zastrzyki stosowano także w celu uzyskania narządów do badań nad różnego rodzaju schorzeniami. Wybierano np. więźniów z wirusowym zapaleniem wątroby, schorzeniami rozwojowymi itp. Przeprowadzano z nimi szczegółowy wywiad i mordowano. Następnie pobierano chory narząd lub szkielet, często  odcinano samą głowę czy inne części ciała, które następnie preparowano i konserwowano w specjalnych płynach[10]. Uśmiercano ludzi także zupełnie zdrowych, z zadbaną cerą oraz tych, którzy posiadali tatuaże. Czyniono to dla uzyskania skóry, którą zdejmowano ze zmarłych od klatki piersiowej do pleców. Preparowano ją, suszono, a następnie wykorzystywano do wykonania, przeważnie na prywatne zamówienie, różnego rodzaju przedmiotów. Zainteresowani, wśród których znajdowali się oficerowie SS, lekarze, ale także osoby prywatne, dostarczali wzorów według których robiono siodła, spodnie, rękawiczki, torby, pantofle czy oprawy na książki[11].

Zabiegi chirurgiczne wykonywali przede wszystkim studenci medycyny lub lekarze posiadający dopiero dwuletnią praktykę. Dr Heinz Thilo dla nabycia wprawy operował wszystkich więźniów z przepukliną, a następnie większość posyłał do komór gazowych. Dr Edmund König z kolei doskonalił swoje umiejętności chirurgiczne, zwłaszcza amputacje. Dokonywał więc odjęcia różnych części ciała z najbardziej nawet błahych  powodów, a następnie wysyłał swoje ofiary na śmierć[12]. Zabiegów dokonywano często na ludziach zupełnie zdrowych, na dodatek bez każdorazowej sterylizacji narzędzi. Operowano żołądek, pęcherzyk żółciowy, śledzionę, szyję. Wielu więźniów umierało na stole inni, po źle wykonanym zabiegu cierpieli po wybudzeniu i umierali niedługo potem[13].

Najszersze badania prowadzono nad masową sterylizacją.  Zabiegi te prowadzono od końca 1942 r. Początkowo ich ofiarami byli więźniowie i więźniarki w wieku od 13  do 35 lat. Wypróbowywano kilka metod sterylizacji. Jeśli chodzi o mężczyzn, to pierwszą było naświetlanie promieniami rentgenowskimi w różnych dawkach, przez czas od 5 do 15 min. U osób, którym podano niewielkie dawki promieniowania występowały przeważnie objawy lekkich oparzeń I stopnia. U tych jednak, których poddano masywnemu napromieniowaniu występowały silne oparzenia, powodujące otwarte głębokie i trudno gojące się rany. W każdym przypadku ofiary musiały wrócić do pracy, a tych którzy nie byli w stanie odsyłano do komór gazowych[14]. Kolejną metodą była kastracja chirurgiczna. Młodych ludzi, również tych po wcześniejszym naświetlaniu, grupowano w bloku i zabieg przeprowadzano seryjnie. Znieczulano tylko dolną połowę ciała więc ofiara była w pełni świadoma i musiała śledzić przebieg operacji. Ta, przeważnie przeprowadzana niedbale często kończyła się przewlekłymi i bolesnymi powikłaniami oraz trwałym kalectwem lub śmiercią[15].  W przypadku kobiet stosowano napromieniowanie poprzez dwie elektrody, z których jedną umieszczano na pośladkach, a drugą na brzuchu. Oczywiście dawki promieni były wielokrotnie przewyższające normę, to też działania te kończyły się poparzeniami, silnymi bólami, zapaleniem otrzewnej oraz wymiotami[16]. Operacji dokonywano przez cięcie brzuszne, otwarcie jamy otrzewnowej i usunięcie jajowodu. Kobiety przywiązane były do stołu ustawionego pod kątem 30°, wezgłowiem w dół. Znieczulona była tylko dolna część ciała, a pacjentki były w pełni świadome tego co się dzieje. Całość trwała ok. 10 minut. Operacja wykonywana była niedbale, bez odpowiednich narzędzi ani bez mycia i wyjałowienia tych, którymi się posługiwano. Krótko po zabiegu źle zszyte rany często się otwierały powodując ciężkie zakażenia. Nie było morfiny, lekarstw ani w ogóle niemal żadnej opieki, a lekarz przeprowadzający operację więcej się nie pojawiał na sali. Duża część kobiet w ciągu kilku dni umierała, krzycząc w strasznych cierpieniach[17]. Dokonywano także sterylizacji przez wstrzyknięcie substancji żrącej, przeważnie formaliny lub azotanu srebra. Wywoływały one wielomiesięczne bóle, uczucie palenia i darcia w brzuchu, wymioty i obfite krwotoczne wydzieliny[18]. Z czasem podobnym zabiegom poddawano także dzieci. Najmłodsze miały zaledwie 8 lat. Zdarzało się, że dziecku nie zaszywano rany aby eksperymentator mógł obserwować zmiany bezpośrednio na operowanych narządach, co oczywiście wiązało się dla ofiary z powolną śmiercią w męczarniach[19].

W ramach zabiegów chirurgicznych przeprowadzano również sztuczne poronienia nawet w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży. Po takim zabiegu matka przeważnie umierała, a noworodki wraz ze zmarłymi wrzucano do pieca krematoryjnego[20]. Czasem pozwalano na donoszenie ciąży, by następnie na oczach matki utopić dziecko, sprawdzając przy tym jego odporność na uduszenie w wodzie, przez co trwało to nawet do 30 min[21]. Do maja 1943 r. w obozach Mauthausen i Auschwitz, ze względu na przeludnienie zabijano wszystkie nowo narodzone dzieci poprzez utopienie w kuble z wodą lub zastrzykiem w serce[22].

Lekarze SS zajmowali się również prowadzeniem doświadczeń dla wojska. Były to np. eksperymenty dotyczące śmierci na dużych wysokościach. Wybierano do nich głównie Polaków, Rosjan i Żydów, w wieku 20-40 lat. Musieli być zupełnie zdrowi i w dobrej kondycji fizycznej. Wyselekcjonowane osoby umieszczano w stalowej komorze, podwieszając je na spadochronie. Pompy próżniowe poprzez odpowiednie podawanie lub odsysanie powietrza, sztucznie przenosiły znajdującego się w środku człowieka na wysokość do 21 kilometrów, a później opuszczały, co powodowało silne skurcze, paraliż, ślepotę, obłęd i śmierć. Nieliczni, którzy przeżyli taki eksperyment ponownie byli mu poddawani[23]. Śmierć następowała na skutek zatorów powietrznych tworzących się przez różnicę ciśnień wewnątrz organizmu i na zewnątrz. Czasem lekarze nie czekając na śmierć przeprowadzali sekcję na żywym jeszcze człowieku aby zobaczyć wpływ, jaki wywierają ekstremalne wysokości na pracujących narządach[24].

Na innej grupie podobnie wyselekcjonowanych osób badano proces śmierci spowodowanej wychłodzeniem organizmu. Ludzi zmuszano do wejścia do kadzi z zimną wodą o wymiarach 2x2x2 metra, do której stale dorzucano kawałki lodu. Temperatura wody wahała się między 2,3 a 12 stopni. Ofiary były nagie lub odziane w kombinezon lotniczy. Podłączano je przewodami do aparatury kontrolującej funkcje życiowe, a termo-sondami umieszczonymi w żołądku i odbycie mierzono temperaturę ciała. Za każdym razem gdy spadała o jeden stopień pobierano krew i cewnikowano mocz, a przez nakłuwanie głowy i kręgosłupa pobierano płyn mózgowo-rdzeniowy. Śmierć następowała po 6-8 godzinach, gdy temperatura ciała spadła do 28-26 stopni[25]. Proces wychładzania badano jeszcze w inny sposób, przez tzw. „suche oziębianie”. W czasie mrozu ofiary kładziono na dworze, przykrywając je jedynie prześcieradłem, które co jakiś czas polewano jeszcze zimną wodą[26].

Badano także wpływ jaki wywiera na ludzki organizm spożywanie morskiej wody. Osoby wytypowane do eksperymentu zmuszano do picia od 1-3 litrów wyłącznie wody morskiej. Najpóźniej po sześciu dniach takiej diety u wszystkich występowały nieodwracalne w skutkach szkody organizmu prowadzące do śmierci[27].

W specjalnie przystosowanych komorach prowadzono doświadczenia na ludziach z gazami trującymi, głównie fosgenem niszczącym płuca oraz neurotoksynami, tabunem i sarinem, w przypadku których śmierć następowała przez uduszenie. Osoby doświadczalne zamykano w specjalnie przystosowanych pomieszczeniach, następnie wpuszczano do nich gaz lub wrzucano fiolki, które po rozbiciu uwalniały trujące opary[28]. Badano też działanie iperytu rozkładającego skórę. Więźniowie musieli wchodzić nago do laboratorium, gdzie smarowano ich płynem. Dziesięć godzin później na całym ciele pojawiały się ciężkie rany oparzeniowe. W niektórych miejscach skóra była całkowicie wypalona, a oparzenia przenosiły się na organy wewnętrzne. Część osób doświadczalnych ślepła. Lekarze każdego dnia sporządzali dokumentację fotograficzną eksperymentu. Po 5-7 dniach ofiary umierały[29].

Na potrzeby wojska prowadzono eksperymenty nad środkami przyspieszającymi proces krzepnięcia krwi w przypadku zranienia. Osobom doświadczalnym zadawano więc rany o różnej głębokości lub otrzymywały one postrzał z bliskiej odległości. Następnie po podaniu leku, ze stoperem w ręku obserwowano proces krwawienia[30].

Obozy służyły jeszcze jednemu celowi – stanowiły laboratorium przemysłu farmaceutycznego. Prowadzono w nich badania bakteriologiczne i epidemiologiczne, polegające na zarażaniu zdrowych więźniów ropowicą, zgorzelą gazową, malarią, rakiem, tyfusem, gruźlicą itd., by następnie obserwować przebieg chorób oraz reakcje na poszczególne leki lub przeprowadzane zabiegi[31]. Bakterie hodowano na tzw. „Menschenboulion”, czyli rosole z człowieka, którego wyrób polegał na ugotowaniu i podaniu jako pożywki dla bakterii ludzkiego mięsa, pobranego z zamordowanych wcześniej więźniów[32]. Zakażenia dokonywano przez nacięcie skóry na ramionach i wprowadzenie do rany bakterii oraz przez dożylne, domięśniowe lub podskórne wstrzyknięcie 2 ml krwi osób chorych[33]. Firmą która nie zawahała się w wykorzystaniu mężczyzn, kobiet i dzieci do prowadzenia badań nad skutecznością leków i szczepionek był np. znany dziś wszystkim Bayer, z pełną świadomością dostarczający specyfików w celu przetestowania ich na ludziach[34]. Zachowały się też dokumenty, w których firma otrzymuje przydział więźniów do doświadczeń i wkrótce później zawiadamia o ich śmierci[35]. Warto zaznaczyć, że nikt odpowiedzialny za zbrodnicze eksperymenty ze strony przemysłu farmaceutycznego nie został po wojnie pociągnięty do odpowiedzialności[36].

Bez wątpienia działania lekarzy obozowych podczas II wojny światowej położyły trwały cień na historii medycyny. Wielu z nich rozpoczynało swoją karierę naukową broniąc prac doktorskich, które powstały w oparciu o opisane wyżej eksperymenty. To przeraża nie tylko ze względu na sposób i tematykę prezentowanych zagadnień, ale również ze względu na fakt, że uczelnie dopuszczały do powstawania takich rozpraw, a później oceniały je bardzo wysoko[37]. Oczywiście nie można osądzać wszystkich przez pryzmat patologii, która ogarnęła III Rzeszę, jednak bierność całego środowiska medycznego, czyni je współodpowiedzialnym za zaistnienie tej patologii. Wstrząsające jest także to, że wszystko działo się na oczach świata, przede wszystkim aliantów, którzy wiedzieli o przeznaczeniu obozów koncentracyjnych, ale zbyt długo pozostawali głusi na docierające z różnych źródeł sygnały o makabrycznych zbrodniach tam popełnianych[38]. Trzeba także zaznaczyć, że proces lekarzy w Norymberdze nie zakończył się skazaniem wszystkich winnych. Nieliczne ofiary eksperymentów medycznych, którym udało się przeżyć nigdy nie odzyskały dawnej sprawności. Do końca życia zmagały się z bólem i dolegliwościami będącymi następstwem pobytu w obozie, nie mówiąc już o zdruzgotanej psychice. Oprawcy natomiast, w dużej części zdążyli zniknąć w odpowiednim czasie, inni zostali uniewinnieni lub otrzymali niskie kary, co wkrótce po wojnie pozwoliło im na nowo otworzyć praktyki lekarskie[39]. Tak było np. ze znanym chyba wszystkim Josefem Mengele, który do końca lat `70 żył w dostatku i spokoju, nie niepokojony przez nikogo w Paragwaju[40].

Podobne przykłady opieszałości w ściganiu zbrodniarzy wojennych po 1945 r. można by mnożyć, ale jest to temat na odrębną publikację. Osobnym tematem jest także postawa koncernów farmaceutycznych, które w ogóle nie poniosły odpowiedzialności za udział w zbrodniczych praktykach, a to właśnie na ich wynikach krótko po wojnie rozpoczęły zbijanie gigantycznego kapitału.

 

Lekarze, którzy uniknęli odpowiedzialności za zbrodnicze eksperymenty medyczne[41]:

–       Benno Adolph, lekarz obozowy w Auschwitz, Flossenbürg, Buchenwaldzie, Bergen-belsen, Neuengamme, w 1953 r. przeprowadza się do NRD, a od 1958 r. pracuje w różnych klinikach na Zachodzie;

–       Karl Babor, brał udział w eksperymentach w Dachau, jako lekarz wyjeżdża do Etiopii;

–       Otto Blaschke, lekarz obozowy Auschwitz, Flossenbürg, Ravensbrück, Mauthausen, otwiera praktykę lekarską w Ludwigsburgu;

–       Ludwig Blies, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, otwiera praktykę lekarską w Offenbach;

–       Karl Böhmichen, lekarz obozowy w Neuengamme, Mauthausen, Flossenbürg, zostaje ordynatorem w sanatorium kardiologicznym w okręgu Büdingen;

–       Rudolf Brachtel, oddział eksperymentów z malarią w Dachau, otwiera praktykę lekarską w okręgu Gießen;

–       Gerhard Ehrlich, lekarz obozowy Flossenbürg, znika w NRD;

–       Hans Kurt Eisele, skazany na śmierć w 1952 r. wychodzi na wolność i otwiera praktykę w Monachium;

–       Hermann Kiesewetter, prowadził eksperymenty w Dachau i Mauthausen, po 1945 r. zamieszkał w Berlinie Wschodnim;

–       Heinrich Plaza, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, Natzweiler i Auschwitz, otwiera praktykę w okręgu Altötting;

–       Sigbert Ramsauer, lekarz obozowy w Mauthausen i Dachau, pracuje później jako lekarz w Klagenfurcie;

–       Heinrich Rindfleisch, lekarz obozowy Sachsenhausen i Lublin, zostaje ordynatorem oddziału chirurgicznego szpitala Joannitów w Rheinhausen;

–       Hugo Schmick,  lekarz obozowy Sachsenhausen, otwiera prywatną klinikę w Bawarii;

–       Heinrich Schmidt, lekarz obozowy w GroßRosen, osiedla się w dolnej Saksonii;

–       Gustaw Ortman, Sachsenhausen, Dachau, osiada w Lehr w Szwarcwaldzie;

–       Erich Wagner, Buchenwald, otwiera praktykę w Lehr w Szwarcwaldzie;

–       Robert Neumann, Buchenwald i Auschwitz, zostaje pracownikiem naukowym zakładu farmaceutycznego Stada w Tybindzie;

–       Emil Schmitz, Sachsenhausen, zostaje pracownikiem naukowym zakładów farmaceutycznych Boehringer;

Po 1945 r. prywatne praktyki spokojnie prowadzili także: Eduard Klug (Sachsenhausen), Richard Kreibich (Sachsenhausen), Richard Krieger (Sachsenhausen, Mauthausen, Natzweiler)  , Helmut Müllmerstaedt (Dachau), Julius Muthig (Dachau, Sachsenhausen).

 

Bibliografia:

Clavi Fabrizio, Pakt z diabłem, Warszawa 2008;
Klee Ernst, Auschwitz medycyna III Rzeszy i jej ofiary, Kraków 2005;
Mikulski Jan, Medycyna hitlerowska w służbie III Rzeszy, Warszawa 1981;
Sterkowicz Stanisław, Zbrodnicze eksperymenty medyczne w obozach koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1981;
Ternon Yves, Helman Socrate, Historia medycyny SS czyli mit rasizmu biologicznego, Warszawa 1973;

 


[1] Stanisław Sterkowicz, Zbrodnicze eksperymenty medyczne w obozach koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1981, s. 8.

[2] Ibidem, s. 7.

[3] Ernst Klee, Auschwitz medycyna III Rzeszy i jej ofiary, Kraków 2005 , s. 22-23 i 386.

[4] Yves Ternon, Socrate Helman, Historia medycyny SS czyli mit rasizmu biologicznego, Warszawa 1973, s. 83-85.

[5] Ibidem, s. 146.

[6] E. Klee, op.cit., s. 19-20.

[7] Ibidem, s. 20.

[8] Y. Ternon, S. Helman, op.cit.  s. 107.

[9] Ibidem, s. 124.

[10]E. Klee, op.cit., s. 34.

[11] Ibidem, s. 38-39.

[12] Y. Ternon, S. Helman, op.cit.  s. 146.

[13] Ibidem, s. 11.

[14] Ibidem, s. 183-184.

[15] Ibidem, s. 185.

[16] Ibidem, s. 187.

[17] Ibidem, s. 188.

[18] Ibidem, s. 209.

[19] Ibidem, s. 191.

[20] Ibidem, s. 147.

[21] Ibidem, s. 110.

[22] E. Klee, op.cit., s. 23.

[23] Ibidem, s. 213-214.

[24] Ibidem, s. 214; Jan Mikulski, Medycyna hitlerowska w służbie III Rzeszy, Warszawa 1981, s. 113.

[25] E. Klee, op.cit.,, s. 224-225.

[26] J. Mikulski, op.cit., s. 115-116.

[27] E. Klee, op.cit., s. 237.

[28] Ibidem, s. 264-265.

[29] Ibidem, s. 352.

[30] J. Mikulski, op.cit., s. 118.

[31] E. Klee, op.cit., s. 112-116; 142; 147; 162-166; 353-354.

[32] Ibidem, s. 189.

[33] J. Mikulski, op.cit., s. 96.

[34] Ibidem, s. 98.

[35] Y. Ternon, S. Helman, op.cit. s. 208.

[36] E. Klee, op.cit., s. 328.

[37] Ibidem, s. 37, 39, 392.

[38] Fabrizio Clavi, Pakt z diabłem, Warszawa 2008, s. 58.

[39] E. Klee, op.cit., s. 43.

[40] F.Clavi, op.cit., s. 269.

[41] Za E. Klee, op.cit., s. 43-44.

Realizm magiczny w powieści Majgull Axelsson „Kwietniowa czarownica”

Powszechnie wiadomo, że literatura piękna kojarzona jest z fikcją literacką., czyli, najogólniej rzecz ujmując, z ciągiem wydarzeń oraz postaciami wymyślonymi przez autora. Wykreowany świat przedstawiony może być bliski rzeczywistości bądź odległy od niej. W pierwszym przypadku można mówić o nurcie nazwanym realizmem. Wiąże się on z realiami, z próbą odwzorowania rzeczywistości (mimesis), a więc opiera się na prawdopodobieństwie. Autor, poprzez wybór jednostek, wydarzeń, zjawisk reprezentatywnych dla rzeczywistych realiów, tworzy swoją opowieść. Podręczny słownik terminów literackich definiuje powyższy termin następująco: „[…] w sensie szerszym: wszelkie tendencje w sztuce zakładające przedstawianie człowieka w jego codziennej egzystencji, zgodnie z powszechnie przyjętymi racjonalnymi wyobrażeniami o życiu i świecie, respektujące reguły estetyki mimetycznej […]; w sensie węższym: […] realizm obejmuje przede wszystkim gatunki fabularne […]. najsilniej zaważył na powieści, rozwijając kompozycję zamkniętą o wyraźnie zarysowanych konturach, z narratorem wszechwiedzącym oraz społeczną i psychologiczną motywacją działań i zachowań bohaterów […]. Dopuścił w obręb dzieła literackiego język potoczny”[1].

Książką o takich cechach jest powieść współczesnej pisarki, Majgull Axelsson, pt. Kwietniowa czarownica. Świat przedstawiony, który stworzyła autorka oparty jest na wyżej wymienionych zasadach. Prawdopodobne są tu postaci: przede wszystkim trzy kobiety, Christina, Margareta i Birgitta, które jako małe dziewczynki zostały siostrami, dzięki temu, że przygarnęła je do siebie Ellen Johansson i otoczyła opieką. Realne są miejsca, w których rozgrywa się akcja. W ujęciu szerokim będzie to Szwecja, a w wąskim – szpital dla przewlekle chorych, dom cioci Ellen, dom Christiny. Kategorii mimesis odpowiadają również losy głównych bohaterek, a w tym wpływ dzieciństwa na ich dorosłe życie. Przykładowo: matka Christiny była chora psychicznie, Margareta nie znała kobiety, która wydała ją na świat, gdyż została porzucona w pralni, a rodzicielka Birgitty była alkoholiczką. Zatem dzieje się tak, jak mogłoby się wydarzyć w realnym życiu. O realizmie świadczy również psychologizacja postaci.

M. Axelsson nie poprzestaje jednak na tym. Posuwa się o krok dalej. Do stworzonej na bazie realizmu fabuły, dodaje pierwiastek irracjonalny. Pozwala on tym samym zaistnieć realizmowi magicznemu, który polega na połączeniu obrazu realistycznego z elementami fantastycznymi. Wiąże się z tym również pojęcie mityzacji, odwołania się do wierzeń ludowych, pogańskich. Dzięki temu można stworzyć świat na pograniczu realności i mitu.

U M. Axelsson taką postacią jest Desirée, o której istnieniu jej trzy siostry nie mają pojęcia. Kobieta od urodzenia cierpi na porażenie mózgowe, epilepsję i niedowład spastyczny. Przebywa w szpitalu. Opisuje siebie w ten sposób: „Widzę i słyszę, i czuję, mimo że to, co u innych tworzy sieć, u mnie jest miazgą. Tylko kilka cieniutkich nitek łączy moje prawdziwe ja z moim ciałem. Wydaję trzy dźwięki: wzdycham z zadowolenia, jęczę, kiedy coś sprawia mi przykrość, i wyję jak zarzynane zwierzę, kiedy cierpię. Nad tym mam kontrolę. Mogę dmuchać w ustnik krótkie i długie „puf”, które zamieniają się w tekst na monitorze komputera. Mogę – acz z ogromnym wysiłkiem – ująć łyżkę lewą ręką, włożyć ją do talerza i podnieść do ust. Mogę przełykać i żuć. I to wszystko”[2].

Z przywołanego opisu rysuje się obraz osoby bezbronnej, skrzywdzonej przez los. Są to jednak tylko pozory. Desirée okazuje się być kwietniową czarownicą, postacią zaczerpniętą ze skandynawskich wierzeń ludowych, która ma zdolność wcielania się w inne istoty (ludzi, zwierzęta) i działania za ich pośrednictwem. „Ona wie, kim jest. A kiedy już pozna swoje umiejętności, może przemieszczać się w czasie i przestrzeni, może się ukryć w kropli wody i w owadach z taką samą łatwością, z jaką bierze w posiadanie ludzi. Nie ma jednak własnego życia. Jej ciało jest słabe, niedoskonałe, nieruchome”[3].

Wyposażenie bohaterki w takie zdolności nadprzyrodzone, to dostarczenie jej broni. Dzięki niej mogła przede wszystkim poznać świat. „Dużo się wtedy nauczyłam. Dowiedziałam się, czym jest pocałunek, jak taniec potrafi rozpalić najbardziej oziębłe podbrzusze i co się czuje, dotykając ustami meszku na główce niemowlęcia…”[4]. Jednak przy pomocy owych zdolności mogła też karać. „Tej jesieni wzrosła liczba nieszczęśliwych wypadków. A to się ktoś potknął na schodach i złamał nogę, a to ktoś się sparzył wrzątkiem, ktoś inny odurzył się moimi lekami na epilepsję, jeszcze ktoś inny obciął sobie opuszkę palca, krojąc chleb. […] Karałam wyłącznie fałszywe współczucie, takie, które jest ludzkie jedynie werbalnie, bo nie rodzi się z serca”[5].

Najbardziej jednak zależało jej na tym, żeby wpłynąć na życie swoich sióstr. Początkowo kierowała nią chęć zemsty, która później przerodziła się w pogodzenie z własnym losem.

Dzięki Desirée, która była sprawczynią pewnych dziwnych wydarzeń, stanowiących bodziec do działania dla Christiny, Margarety i Birgitty, pojawiła się iskierka nadziei na to, że siostry odbudują swoje napięte relacje i dostrzegą to, że maja siebie nawzajem.

Warto również wspomnieć o innej grupie bohaterów będących częścią świata nierzeczywistego. To benandanti, którzy „[…] są pełnosprawni, żyją całkiem normalnie w normalnym świecie i na ogół opuszczają swoje ciała tylko podczas świąt, cztery razy w roku. Niektórzy nie wiedzą, kim są. Kiedy budzą się następnego dnia po zmianie pory roku, po całonocnej wędrówce w Procesji Zmarłych, mają jedynie mgliste wspomnienia bladych twarzy i siwych cieni. Wmawiają sobie, że to był sen”[6].

Reasumując, jak widać, realizm magiczny w powieści Majgull Axelsson nakazuje odwoływać się czytelnikowi do swojej wyobraźni. Po drugie uwrażliwia odbiorców na różne kwestie życiowe, pragnie sprawić, by czytelnik zatrzymał się i choć przez chwilę zastanowił się nad własnym życiem i nad tym, co jest w nim najważniejsze. Ponadto realizm magiczny nadaje głębię utworowi, a co najważniejsze, daje nadzieję na pozytywne zmiany i pomaga wierzyć w cuda, bo przecież „często zapominamy, ze tak zwane prawa natury to jedynie nasz uproszczony pogląd na rzeczywistość, która jest zbyt skomplikowana, byśmy mogli ją w pełni zrozumieć”[7].



[1] Podręczny słownik terminów literackich, pod red. Janusza Sławińskiego, Warszawa 1996, s.207.

[2] Axelsson M., Kwietniowa czarownica, Warszawa 2011, s. 23.

[3] Ibidem, s. 107.

[4] Ibidem, s. 104.

[5] Ibidem, s. 105.

[6] Ibidem, s. 107.

[7] Ibidem, s.10.

Myślenie o Tischnerze: Koncepcja maski i jej klaustrofobiczne konsekwencje

Cechą łaczącą metody zaprzeczenia twarzy (zasłonę i maskę) jest, jak się zdaje, konieczność obecności drugiego. Podobnie jak w pierwszym przypadku (zasłona) tak i tu ma on przypisaną konkretną rolę do odegrania, co więcej sama jego obecność już od poczatku stanowi zarzut udziału w akcie kłamstwa. W tym kontekscie zbija się perioratywne ujęcie dokonywanego zaprzeczenia prawdzie, maska nakładana jest wszak z winy innych, w poczuciu alienacji i próbie dostosowania do narzuconych warunków zewnętrznych.           A zatem jest też wyrzutem opartym na konieczności funkcjonowania w ramach określonych zasad. Owe zbicie stanowi oczywiście świadectwo istnienia podstawy w potrzebie odcięcia odpowiedzialności. Wyczuwamy to już na etapie postawienia problemu zachodzenia oszustwa. Inna sprawa, że jako uczestnicy szukamy w pierwszej kolejności drogi ucieczki od jednoznacznie negatywnego ujęcia. „Logika maski wyłania się z poczucia winy: człowiek sądzi, bo nie chce być sądzony. Maskowanie to nie tylko łudzenie innych, lecz także kara dla nich: „Macie mnie takim, jakim chcecie mieć, a więc nie macie mnie na prawdę – sami temu jestescie winni”. Maska wyraża nieurzeczywistnione marzenie poddanych, by władać nad tymi, którzy władają. Osiąga cel poprzez chytre wtrącenie innych w przygotowaną z góry przestrzeń obcowań – przestrzeń pozorowanych uniżeń, pozorowanych wywyższeń, gier histerycznych”[1]. Zależnie od koncepcji, negatywną (w odczuciu) podstawą może być egoizm klas u Marksa, etyka ukształtowana przez przegranych u Nietzschego, czy też kulturowo tłumione libido u Freuda. Obojetnie, którą z nich podejmiemy jako wyjaśnienie ciężko uciec od przekonania, iż próby wykorzystania ich w ramach wytłumaczenia same w sobie są przemyślaną maską społeczeństwa (właśnie poprzez takową interpretację). Jeżeli bowiem przyjmiemy, iż kłamstwo jest aktem przeciw prawdzie i uznamy jego negatywne nacechowanie to proces uznania jego zasadności bedzie próbą zdjęcia ogólnej odpowiedzialności, nie w ramach jednostki, ale w obliczu systemu postępowań społecznych. Prowadzi nas to z koleji do charakterystycznego dla wieku dziecęcego wytłumaczenia: „kłamię gdyż kłamią inni”, a dosadniej: „mamo, ale Jacek też dostał pałę z historii”. Tischner powołując się na Kępińskiego wskazuje źródło w postaci lęku obecnego w poczuciu wrogości, a maska pełniłaby tu rolę wyglądu z kryjówki. W porządku, możnaby i przyjąć jej zaletę: „Odkrycie, że drugi przywdział maskę, pobudza do pytania o jego prawdę: kim on jest? Kim jest na prawdę? Ale także: co znaczy słowo „prawda”[2].

W przyjętym tu rozumowaniu chodzi głównie o ukazanie zbędności takiej nadbudowy. Podobnie jak w przypadku zasłony znajdujemy jedynie fałszywy trop w poszukiwaniach twarzy. Interpretując intuicyjnie bazujemy na przekonaniu, iż kłamstwo bedąc zaprzeczeniem prawdy dowodzi jej istnienia, a co za tym idzie skupiamy się na procesie odwodzacym nas od zasadniczego problemu i tak o to poruszamy się ciągle w ramach wyjaśniania zasadności kłamstwa przyjmując je jako podstawę naszego kontaktu z rzeczywistością, a nawet (analogicznie) założenia że występowanie maski daje wstęp do istanienia zarówno drugiego człowieka jak i prawdy o nim. Kulawość takiego definiowania jest oczywista i podobna paradoksowi konfirmacji[3].

Wróćmy zatem do postaw. „O masce w odniesieniu do swojego pochodzenia można mówić, jako o masce poczucia niezadowolenia, masce autoironii, masce świadomości cierpiężniczej”[4]. Pierwsza ponownie zaczerpnięta od Kępińskiego[5] wynika z chęci bycia kimś innym niż jest się w rzeczywistości, nieumiejętności wpisania się w rolę, co może prowadzić do schizofrenii. Druga charakteryzuje się dwustopniowym ujęciem siebie jako poddanego dla jednych i szydercy z owego poddania wobec drugich. W grę wchodzi tu obrona własnych wartości pod pozorem uległości. Trzecia to poza cierpienia oparta o litość i miłosierdzie, a także jawne odepchnięcie odpowiedzialności. Pytanie czy dwóch pierwszych nie można całkiem swobodnie wpisać w ostatnią i tym sposobem znaleźć się ponownie w początkowym obszarze zbijania poczucia winy?

Spójrzmy na pierwsze dwa zdania rozdziału Maska w Filozfii dramatu Józefa Tischnera: „Nie jest ona zasłoną i nie jest twarzą. Zasłona jedynie skrywa twarz, maska kłamie”[6]. Dwa ostatnie słowa uzasadniają potrzebę tworzenia nadbudowy oswajającej nas z sensem zdania pierwszego: „nie jest twarzą”. W kontakcie masek pozostaje nam jedynie przyjąć własną-cudzą, delikatnie speronalizowaną według wskazań społecznych. Problem polega na tym, że sama myśl o wszechobecności i ograniczeniach z nią związanych jest nieznośna. Przy tym założeniu próby złagodzenia takiego poczucia nie byłyby chęcią odcięcia odpowiedzialności, a koniecznością przezwyciężenia klaustrofobii. „Pojęcie wyobcowania nabiera u Levinasa pozytywnego znaczenia. Levinas idąc w ślady Heidegera i jego koncepcji ek-sistencji, radykalizuje ją stanowczo. Ek-sistencja nie prowadzi do zakorzenienia w bycie, nie prowadzi do ojczyzny (Heimat), lecz do wyobcowania. Otwartość bycia ustępuje miejsca otwartości Innego. Obecność samoświadomości ustępuje miejsca odpowiedzialności za Innego. Z tej odpowiedzialności wyłania się nowy aspekt obecności jako zobowiązania, zainicjowanego spotkaniem z Innym”[7]. Gdy zaburzymy właściwe rozumienie potocznym poszukiwaniem konsekwencji wynikających z odpowiedzialności i zobowiązania padniemy ofiarą własnego zamknięcia, nie w otwarciu innego, ale w perspektywie wciągnięcia go we własne ramy oczekiwań w relacji ja-ja. Kłamstwo maski staje się wtedy kłamstwem wobec siebie. Drugi ma być jedynie odbiorcą mnie dokładnie w tym znaczeniu, w którym chcę siebie ująć. Bazuje to na założeniu, że drugi może być wyłącznie takim odbiorcą. Gdyby nawet istniał autonomicznie chciałby taki właśnie być i ode mnie oczekiwałby dokładnie tego samego.

W tym sensie maska to rozpacz, kwintesencja braku przekonania o istnieniu drugiego, a nie przypuszczenie o jego współegzystowaniu na bazie niemożliwości jej wytworzenia bez obecności innych ludzi.

Tekst jest kontynuacją cyklu rozważań na temat koncepcji człowieka w filozofii Józefa Tischnera.
Część 1: Spotkać drugiego
Część 2: Zasłona i wstyd

 


[1] J. Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 2006, s. 60.

[2] Tamże, s. 61.

[3] Paradoks konfirmacji Hempela – prawa jakościowe mówią o wszystkich przedmiotach uniwersum a nie o pewnych klasach modeli.

[4] J. Tischner, Fenomenologia spotkania, Analecta Cracoviensia 1973, t. X. s. 64.

[5] zob. A. Kępiński, Shizofrenia, Warszawa 1972 s. 154.

[6] J. Tischner, Filozofia dramatu, s. 57.

[7] J. Brejdak, Odcienie obecności, Kraków 2007, s. 109.