Stefan Grabiński, czyli człowiek nie swojej epoki

Rok 1918 – początek XX-lecia międzywojennego, epoki, wraz z którą Polska odzyskuje niepodległość. To czas takich twórców, jak: Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Tadeusz Peiper, Julian Przyboś, Bruno Jasieński, Zofia Nałkowska, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Stefan Żeromski, Bruno Schulz, Witold Gombrowicz. Tu powstaje ugrupowanie Skamandrytów, które pragnie cieszyć się wolnością, wychwalać uroki codziennego życia, upajać się radością płynącą z wiosny i zerwać z polską martyrologią. Rodzi się również Awangarda Krakowska ze swoją fascynacją teraźniejszością, miastem, masą, maszyną (słynny postulat 3xM) oraz futuryści, których również interesuje szybko zmieniająca się rzeczywistość i przyszłość. Odrzucają natomiast tradycję i dorobek artystyczny wcześniejszych pokoleń.

Prozę reprezentują głównie powieści. Powieści zaangażowane zarówno w warstwę społeczną, jak i polityczną, w których obserwuje się i analizuje społeczeństwo, jego kondycję i wnika się w głąb świadomości jednostek.

Są to czasy, w których artyści jednoczą się, tworzą różne grupy, prowadzą „stadny” i towarzyski tryb życia. Tryska z nich radość, entuzjazm, energia. Zapełniają sobą liczne kawiarnie, w których tworzą, dyskutują, bawią się. Dopiero w późniejszej fazie epoki pojawi się katastrofizm.

W takim okresie przyszło żyć również innemu twórcy – Stefanowi Grabińskiemu, człowiekowi, który nie poddawał się trendom i hasłom epoki, który miał swoją własna wizję świata i realizował ją, choć wiedział, że idzie pod prąd. Czytając wstęp Artura Hutnikiewicza do Utworów wybranych Stefana Grabińskiego[1], dowiadujemy się, że pisarz urodził się w 1887 roku w Kamionce Strumiłowej. Skończył gimnazjum bernardyńskie we Lwowie, a po odbyciu studiów filologicznych, został nauczycielem.

Żył 49 lat. Wyniszczała go gruźlica, która wtedy była chorobą nieuleczalną i dziedziczną. To przez nią stracił ojca i dwie siostry.

Debiutował w 1909 roku pod pseudonimem Stefan Żalny. Jego twórczość stanowią następujące utwory:

– tomiki nowel: Z wyjątków. W pomrokach wiary (1909), Na wzgórzu róż (1918), Demon ruchu (1919), Szalony pątnik (1920), Niesamowita opowieść (1922), Księga ognia (1922), Namiętność (1930);

– dramaty: Willa nad morzem, Zaduszki, Larwy (drugi tytuł: Manowiec);

– powieści: Salamandra (1924), Cień Bafometa (1926), Klasztor i morze (1928), Wyspa Itongo (1936).

Był samotnikiem, marzycielem i introwertykiem. „Nie tyle zatem z realistycznej obserwacji i analizy świata wyrastała ta twórczość, ile z intymnego marzenia i dziwnych snów o życiu. Potem sięgało się po książki i szukało potwierdzeń dla swych subiektywnych domniemań i  niesamowitych doświadczeń”[2].

Artur Hutnikiewicz pisze, że S. Grabiński „[…] był […] taki jak postaci z jego utworów, sprawiał wrażenie samotnika, oddzielonego od świata grubą taflą szklaną i pogrążonego bez reszty w swoim własnym doświadczeniu wewnętrznym. Przypominał przejmujące portrety owego romantyka amerykańskiego, którego sam bezgranicznie uwielbiał, Edgara Allana Poego. Chorobliwie wyszczuplony przez zjadającą go chorobę, zawsze czarno ubrany, o twarzy bladej, przeźroczystej, z której słabość jakby wyssała i wyciągnęła wszystkie barwy życia […]”[3]. A przy tym patrzył na świat zupełnie inaczej niż reszta, co było widoczne w jego utworach.

Koncepcje swojej twórczości oparł na trzech przesłankach: przekonaniu o wyższości myśli nad materią, pluralistycznym spirytualizmie w spojrzeniu na rzeczywistość oraz dynamicznej teorii bytu, jak pisze A. Hutnikiewicz[4]. Z myśli uczynił zatem, S. Grabiński, siłę stwarzającą, kreatorską. Pluralistyczna wizja świata, zaczerpnięta od amerykańskiego filozofa i psychologa Williama Jamesa, pozwalała postrzegać rzeczywistość jako wielopłaszczyznową i wielosferową. Oznacza to, że w obrębie jednego świata mogło istnieć wiele płaszczyzn, wiele różnych rzeczywistości, które wzajemnie na siebie oddziaływały. „[…] Grabiński rozwijał akcję swych utworów jakby w kilku planach. Rzeczywistość natury, poszerzona o czwarty wymiar, odsłaniała swoje nowe, nieznane i niesamowite oblicze. […] Toteż w świecie tego pisarza, w nie dających się przewidzieć punktach i momentach dokonują się nieustannie przesunięcia współistniejących i luzujących się wzajemnie kondygnacji, płaszczyzn, poziomów, i oto, nie wiadomo kiedy i jak, przekraczamy granice świata fenomenalnego wstępując w tajemniczą dziedzinę „tamtego brzegu”. W uregulowany nurt zjawisk włączają się raz po raz jakieś obce fale i wiry, zakłócając uświęcony nawykiem porządek rzeczy. Teraz i tu, w bezpośrednim otoczeniu, w granicach znanej i zmysłowo wymiernej rzeczywistości współistnieje w tajemny i zagadkowy sposób rzeczywistość inna , odmienna, niewidzialna, dająca znać o sobie w znakach i gestach tajemniczych. Symbolem owego pluralizmu istnienia jest „ślepy tor””[5].

Z dynamiczną teorią bytu natomiast spotykamy się u Heraklita, który zauważył, że świat nieustannie „płynie” do przodu, ciągle się przy tym zmieniając. Według jego teorii nie sposób jest wejść dwa razy do tej samej rzeki, gdyż cały czas napływają do niej nowe wody. Zatem owa rzeka nie będzie już tą samą rzeką.

Innym filozofem, który swoją dynamiczną teorią bytu zafascynował S. Grabińskiego był Henri Bergson (1859-1941). Według niego „rzeczywistość okazuje się, po pierwsze, nieskończenie różnorodna, zmienna, żywa; dynamiczna, wciąż nowa; nie mieści się w żadnych schematach, wyłamuje się ze wszystkich mechanizmów. Po wtóre zaś: stanowi zwartą całość, nie jest sumą samoistnych części […]”[6]. Władysław Tatarkiewicz dalej prezentuje poglądy filozofa w taki sposób: „Przyroda ma te same właściwości, co jaźń: różnorodność i nieustanny rozwój. Co wydaje w niej się niezmienne , jest tylko szczególną postacią zmienności: dzieje się wtedy tak, jak z pociągiem będącym w ruchu, który wydaje się nieruchomy dla pociągu poruszającego się w tym samy kierunku i z tą samą prędkością. Jeśli zaś rozwój jest właściwością, to jej pierwotną postacią nie są przedmioty martwe, lecz żywe, organiczne. Rozwój […] jest samorzutny, twórczy. Widoczne to zwłaszcza w przyrodzie organicznej, wytwarzającej wciąż nowe formy. Jest ona ciągłym tworzeniem, jej możliwości są nieograniczone i nieprzewidzialne. […] rozwój jest nieodłączny od istot organicznych, wypływa po prostu z ich wewnętrznych sił, z ich pędu życiowego […]”[7].

W krąg zainteresowań pisarza wchodziły jeszcze parapsychologia i psychopatologia. „Dla Grabińskiego owa „ciemna strefa” psychiki ludzkiej, zjawiska szaleństwa i obłędu, rozdwojenia osobowości, somnambulizmu, katalepsji przedstawiały szczególny i dodatkowy urok jako jeszcze jedno świadectwo zdające się przemawiać na rzecz immanentnej dziwności i tajemniczości świata, jego zdumiewającego polimorfizmu. Owe anomalie psychiczne, odchylenia i głębokie dewiacje to w przekonaniu pisarza jakby protuberancje życia, wyrzucone z jego głębin nadmierną prężnością soków; w nich to wygaduje się jawnie pandemonium bytu, a stopniowe pogrążanie się w mroki obłędu to niekiedy, wbrew pozorom, powolne wstępowanie w świetlisty krąg jasnowidzenia”[8].

W swojej twórczości, Grabiński, najwięcej miejsca przeznaczył na nowele i w nich też najpełniej objawił się jego talent pisarski. Nie były to jednak zwykłe nowele. Jak pisze A. Hutnikiewicz[9], Anglosasi nazywają takie utwory horror story lub weird fiction. „[…] niesamowita opowieść wywiedziona z mrocznej otchłani świata grozy i lęku. Literatura tego typu działa przede wszystkim nastrojem, a nastrój wyłania się i wywiązuje z samej już przestrzennej i czasowej lokacji zdarzeń”[10].

Choć ze swoimi utworami nie wpasował się w program epoki, w której żył, a współcześnie dla wielu jest jeszcze postacią nieznaną, to powraca się do jego twórczości, a fascynacja jego postrzeganiem świata stale rośnie. Dowodem na to może być wznowiony pod koniec września 2011 roku zbiór nowel Demon ruchu i inne opowiadania, który będzie tematem kolejnego artykułu.

 


[1] Hutnikiewicz A., Stefan Grabiński i jego dziwna opowieść [w:] S. Grabiński Utwory wybrane, I tom, Kraków 1980, s. 6.

[2] Ibidem, s. 7.

[3] Ibidem, s. 6.

[4] Ibidem, s. 8-12.

[5] Ibidem, s. 10.

[6] Tatarkiewicz W., Historia filozofii, t. 3, Warszawa 1983, s. 209.

[7] Ibidem, s. 16-17.

[8] Hutnikiewicz A., Stefan Grabiński i jego dziwna opowieść [w:] S. Grabiński Utwory wybrane, I tom, Kraków 1980, s. 13.

[9] Ibidem, s. 16.

[10] Ibidem, s. 16-17.

Dwie twarze Hamleta – Zbigniew Herbert

Już w pierwszym rozdziale swojego eseju Zbigniew Herbert obala pewien od dawna pokutujący mit o bierności księcia, o owym słynnym hamletyzowaniu. Pisze co następuje: „Ile razy pojawia się na scenie jego postać, doznajemy przenikliwego uczucia zagęszczenia czasu. (…) Hamlet przyspiesza czas samym swoim istnieniem, męką pamięci, wysiłkiem rozmyślań. Dąży ku rozwiązaniu nie tylko czynem i słowem, ale także upartym milczeniem, gorączkową egzystencją[1]”. Warto pamiętać o tych słowach w miejscu, w którym pojawią się Turgieniewowskie zarzuty o fatalnym wahaniu i ucieczce od czynu. „Nad sceną wisi parne powietrze przyspieszające bujną wegetację istnień, namiętności i losów. W ciągu paru godzin można spełnić całe życie: w jednej scenie jest dość miejsca na wiele umierań[2]”. Więc jeszcze raz: czas jest w dramacie materią płynną, postaci dramatu – ostre i wyraźne, nigdy odwrotnie.

Jest to druga część artykułu pod tytułem „Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.” >Część pierwsza<

To, co nadaje herbertowskiej interpretacji hamleta wymiar egzystencjalny i wyraźnie osobisty, jest paradoksalnie tym, co zbliża poetę do pełniejszego i wielowymiarowego obrazu księcia. Można się zastanawiać jak wiele Szekspira w Hamlecie i odwrotnie – jest jednak coś, co przemawia z kart dramatu dobitnie, i tego zdaje się nie odczytuje Turgieniew. Wyszydzana ucieczka w świat sztuki i fantazmów, rozumiana jako ospałość i afront wobec rzeczywistości – swoje prawdziwe oblicze ukazuje w „zemście estetycznej”, której dokonuje Hamlet w Zabójstwie Gonzagi. Zmienia on nieznacznie treść dzieła, by choć będąc mocno przekonany co do winy Klaudiusza, ujrzeć jego upadek, dokonany poprzez artystyczną dekonspirację. Sala pustoszeje, król oburzony wychodzi, pozostaje Hamlet i jego wierny przyjaciel Horatio. Hamlet – artysta (nie zapominajmy wierszach i amatorskich występach), który „odkrył, że sztuka jego nie zbawi świata”. Źli pozostają złymi, to co piękne nie oczyszcza. Z taką gorzką wiedzą o życiu, w płaszczu szaleństwa wchodzi książę w etap zemsty, z którą się boryka i która została mu nakazana.

Herbert z całą konsekwencją demitologizuje łatwe podejście do postaci synowca Klaudiusza poprzez przytaczanie kolejnych argumentów przemawiających za czymś – co poza nim – wtłacza go w przestrzeń dramatu. Hamlet przed śmiercią i po śmierci ojca to dwie różne osoby. Ten pierwszy pisze prace o sylogizmach na uniwersytecie w Wittenberdze i „gdyby nie tragiczne wypadki, które wyrwały księcia z nastroju studiów i kontemplacji, byłby może do końca życia trochę stoikiem, trochę epikurejczykiem, trochę arystotelikiem[3]”. Tego drugiego Hamleta poznajemy już bezpośrednio na kartach utworu i w toku narracji – przyjeżdża on na dwór Elsinoru, widząc matkę, która nim zdążyły przebrzmieć ostatnie lamenty po śmierci prawowitego władcy, przy salwach armatnich wyszła za mąż za jego brata. „Nagła śmierć ojca wymykała się racjonalnym interpretacjom. Był to fakt, rzecz która jest, twardy przedmiot, kanciasty, nagi, bezsensowny. Cały kunsztowny system zachwiał się od tego doświadczenia[4]”. Widzimy zatem księcia nie jako to ujął Turgieniew – „człowieka bez wiary”, ale jako człowieka, któremu ta wiara została odebrana. Obok śmierci ojca, jawi się prawda o „uśmiechniętych łotrach”, których nie dosięga bezimienna i czysta sprawiedliwość. W świecie, do którego wkracza Hamlet rachunki wyrównuje się ciężkim rapierem.

Turgieniew zarzucił Hamletowi, że jest sceptykiem, że nie pochłania go nic innego jak tylko własna osoba, że przywiązał się do życia choć nie zna jego celu. Herbert natomiast szukał głębiej, w tym, co piętnuje rosyjski pisarz on dostrzega rys wielkości intelektualnej duńskiego księcia. Są bowiem chwilę w życiu w których zawodzi wszelka teodycea, w których jedyne co można to palić za sobą ziemię. „Są sytuacje w których człowieka powinno stać na to, aby nie mieć filozofii (…) Wielkość Hamleta jako istoty myślącej tkwi w jego pasji wyburzania, w nihilistycznym rozmachu, w żarliwości negacji, w goryczy sceptycyzmu[5]”. W tytułowym bohaterze dramatu negacja przybiera formę cielesną, czyn natomiast przeradza się w myśl, bardziej konkretną niż akt. „Monologi księcia, w których dramatyzacja myśli dochodzi do szczytu, są równie pasjonujące, jeśli nie ciekawsze niż akcja. (…) Ta bohaterska forma intelektualnego przeżywania rzeczywistości, mimo falowań, uniesień i upadków, nie ma nic wspólnego z nastrojowością, odróżnia się od niej głębią i prawdziwością[6]”.

Jest jeszcze jedna, niezwykle hermeneutyczna i wnikliwa uwaga Herberta. Tak bardzo przywykliśmy do wizji Hamleta niepewnego, egoistycznego, wzdychającego nad marnością świata, ponieważ w strukturze dramatu – za Goethem – doszukujemy się odpowiedzi odnośnie charakteru duńskiego księcia. „Aby uratować konsekwentną budowę sztuki, a zatem wielkość Szekspira jako dramaturga, trzeba bohatera uczynić winnym znajdujących się w utworze defektów[7]”. A zatem jest coś poza samą sztuką, jakaś łatwość dania wszechstronnego klucza do grania i interpretowania tej złożonej postaci, która przenika poprzez uczone analizy i usypia naszą czujność. Warto w tym miejscu wspomnieć o słynnym „Trenie Fortynbrasa”, który niczym w soczewce ukazuje dychotomię czynu i refleksji.

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia
wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką
żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery
łapczywie gryzłeś powietrze i natychmiast wymiotowałeś
nie umiałeś żadnej ludzkiej rzeczy nawet oddychać nie umiałeś[8]

Tak zwraca się do umarłego regenta obejmujący władzę przy dźwięku podkutych butów książę norweski – lustrzane odbicie naszego bohatera. Taka jest też niejako oś, na której ważą się dwa różne typy człowieka.

Ułóżmy wszystko jeszcze raz; herbertowski Hamlet to człowiek z krwi i kości. Kiedy przechadza się między ciemnymi korytarzami rodzinnego zamku, słyszymy szelest jego sukni, gdy wacha się, a w końcu dorasta do losu i umiera, coś w nas umiera razem z nim. Część jego pytań jest naszymi pytaniami, może właśnie stąd pokusa uniwersalizacji? Łatwe interpretacje nic nam o Hamlecie nie powiedzą, wybór, którego dokonuje – aby choć na chwilę zapanować nad biegiem wydarzeń, będąc jego mimowolnym poddanym – prowadzi na granice samotności. Jest miłość, którą trzeba pozbawić czaru, aby nie bolała jej utrata, jest matka, której nie sposób wybaczyć, jest wreszcie Ofelia spoglądająca martwo i bez wyrazu. Oto prawda o człowieku, – zdaje się zewsząd mówić Herbert – istnieje czas, w którym przychodzi wybrać i jedyne co czeka po drugiej stronie to ciężka śmierć. Czy można w taką pustkę wejść wyprostowanym? Wydaje się, że tak.

Jest to druga część artykułu pod tytułem „Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.” >Część pierwsza<

 


[1] Z. Herbert, Mistrz z Delft, Warszawa 2008,, s. 8.

[2] Ibid.

[3] Ibid., s. 13.

[4] Ibid.

[5] Ibid.

[6] Ibid., s. 14.

[7] Ibid., s. 16.

[8] Z. Herbert, Tren Fortynbrasa [w:] http://www.wiersze.annet.pl/w,,13191

Dwie twarze Hamleta – Iwan Turgieniew

„Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.”

Ciężko znaleźć w całej historii literatury postać tak podatną na skrajne interpretacje i tak ludzką w swoich słabościach jak Hamlet.  Z księciem z Elsinoru mierzyli się tacy wielcy jak: Hugo, Nietzsche, Freud, Lacan, Lewis, Asimov, Joyce, Goethe, żeby wymienić tylko nielicznych. Wśród nich zjawili się także Zbigniew Herbert i Iwan Turgieniew. Tworzyli w innych epokach, inne przyświecały im cele, ale po równi frapowała postać melancholijnego, odzianego w pończochy i powłóczyste szaty regenta duńskiego. Przyjrzyjmy się im obu i postarajmy zrozumieć jak rodzi się odmienna interpretacja tych samych czynów tej samej postaci.

Jest rok 1857, marzec który Iwan Turgieniew wraz z Dostojewskim spędza we Francji musiał sprzyjać refleksji bo właśnie wtedy rodzi się pomysł na krystalizację poglądów, genezą sięgających Wiosny Ludów. To w Dijon, rosyjski powieściopisarz rozpoczyna pracę nad słynnym esejem „Hamlet i Don Kichot”, kończy go jednak dopiero w 1860 roku w Petersburgu i niejako z rozmachu natychmiast publikuje w „Sowriemienniku”, (z którego na znak sprzeciwu odejdzie w tym samym roku).  Z Szekspirem Turgieniew był związany już od czasów studenckich, w których podejmował pierwsze próby tłumaczenia dramatów wielkiego Anglika. Jego wcześniejsze opowiadanie – Hamlet powiatu szczygrowskiego, pod wieloma względami odnosi się do szekspirowskich antynomii charakterologicznych.

Skupmy się jednak na samej postaci księcia, i postarajmy zrozumieć specyficzne podejście, jakie zastosował Turgieniew dla jej opisu. Już na samym początku jasno określona zostaje pozycja, z której spogląda autor. Hamlet i Don Kichot są dwoma skrajnymi przykładami, są jak „dwa krańce osi wobec których obraca się natura ludzka[1]”. W nich właśnie ucieleśnia się odwieczna konieczność opowiedzenia się za ideą, którą Turgieniew uważa za coś przypisanego naszej kondycji i od czego nie sposób się uchylić. Czy to świadomie czy nie, wszyscy ludzie żyją zgodnie ze swoją zasadą – pisze autor Szlacheckiego gniazda. W jednych z nas przeważa siła dośrodkowa, nieodparta pokusa autoanalizy (albo jak nazwie to Jan Trochimiak) – atrofii woli, w innych silniejsze jest ciążenie ku drugiemu człowiekowi, albo wyższej instancji. Naturalnie ani jedna ani druga postawa prawie nigdzie nie objawia się w sposób skrajny, niemiej jednak istnieje.

Zanim przejdziemy do analizy charakterologicznej Hamleta nie sposób nie wspomnieć o panujących ówcześnie realiach politycznych i ideologicznych. Obie te skrajne postawy są przyczynkiem do czegoś znacznie głębszego, w nich właśnie zdaniem Turgieniewa najpełniej objawia się konflikt pokoleniowo-mentalny, rozgrywający się w XIX wiecznej Rosji. Do tego jednak przyjdzie wrócić za chwilę, przypatrzmy się najpierw księciu oczyma rosyjskiego pisarza, co dostrzega w tragicznym duńskim regencie, czy unika pokusy łatwej interpretacji?

Od pierwszych akapitów przypisanych Hamletowi słowa Turgieniewa są ostre. Jawi się on nie tylko, jako egoista, ale także człowiek pozbawiony wiary. Wierzyć można tylko w to, co nas przekracza, zatem nawet w siebie Hamlet wierzyć nie może – tak pusta jest to droga. Jednak spośród wszystkich rzeczy na świecie tylko na nim samym Hamletowi zależy, tylko w sobie dusza jego doznaje chwilowego ukojenia. Tak głęboko sięga dekonstrukcja, której dokonuje książę, że gardząc sobą, siebie tylko się chwyta. „Wciąż się obserwując, wiecznie spoglądając w swe wnętrze, zna w najdrobniejszych szczegółach wszystkie swoje wady, gardzi nimi, pogardza samym sobą, a jednocześnie, można powiedzieć, żyje, karmi się tą pogardą. Nie wierzy w siebie – a jest wyniosły[2]”. Hamlet nie jest jednak postacią, która budzi śmieszność swoim niezdecydowaniem, wręcz przeciwnie, poza szaleńca, która przyjmuje, jest przebraniem, przywdzianym przez osobę świadomą gry, którą prowadzi. W tym właśnie tkwi siła księcia – jest to siła wypływająca z samego wnętrza gorzkiej prawdy o własnej istocie i świecie, przed którą uciec można tylko w ironię.

Mimo wszystko nie można powiedziec, że Turgieniew widzi w Hamlecie jedynie cechy godne napiętnowania, on także, podobnie jak Herbert dostrzega ciężar dramatu, jego wagę i doniosłość. „Powierzchowność Hamleta (…) jest urzekająca. (…) wszystko w nim się podoba, wszystko zachwyca. Każdemu schlebia zasłynąć jako Hamlet, nikt nie chciałby zasłużyć miana Don Kichota[3]”. Hipnotyczna fatalność księcia jest jednocześnie tym, co sprawia, że zamykają się przed nim pewne przejścia. Powaga sytuacji każe patrzeć na niego z dystansu, to jest brzemię, które książę dźwiga. „Nikomu nawet by do głowy nie przyszło śmiać się z Hamleta. I to jest dla niego wyrokiem: polubić go prawie niepodobna[4]”. Odnajdujemy w sobie cechy wspólne z Hamletem, współczujemy mu, ale nie sposób go lubić, ponieważ Hamlet zamknięty jest w kryształowej klatce, którą sam zbudował i której nie pozwala przekraczać. Znamienny jest sposób, w który postrzega Hamleta Poloniusz – według Turgieniewa ucieleśniający lud jako taki oraz jego postawy wobec postaci hamletyzujących. Dla niego książę jest istotą, która na respekt zasługuje jedynie przez wzgląd na pełnioną funkcję, gdyby nie one gardziłby jego patologiczną niekonsekwencją oraz niemożnością przekucia myśli w czyn. W tym miejscu przejawia się bardzo słuszna intuicja Turgieniewa – są pewne postawy, które od śmieszności ratuje tylko skala, w której się przejawiają. „Hamleci nic nie dają masą – konstatuje autor Poezji prozą – nigdzie nie mogą ich poprowadzić, dlatego, że sami nigdzie nie zmierzają[5]”. Przebija się przez te słowa ukryty zarzut wobec bierności rosyjskiej inteligencji szlacheckiej i jednocześnie kryje się w nich jakieś wielkie niezrozumienie dramatu Hamleta. Nie każdy musi ku czemuś zmierzać, nie są miarą naszego człowieczeństwa ani akty ani użyteczność. Wobec tego stanowczo wystąpi Herbert. Turgieniew jednak nie poprzestaje w krytyce głównego bohatera dramatu. Hamleci niczego nie wynajdują i niczego po sobie nie pozostawiają, poza piętnem własnej osobowości.  Ich bezproduktywność objawia się w niezdolności do kochania, – kto nie kocha, umiera bezpowrotnie. Obdziera zatem Turgieniew Hamleta nawet z miłości do Ofelii, jak gdyby zapominając o słowach, które kierował do niej na początku dramatu Laertes:

„ Być może, iż on cię teraz kocha,

Że czystość jego chęci jest bez plamy;

Ale zważywszy jego stopień, pomnij,

Że jego wola nie jest jego własną.

On sam jest rodu swego niewolnikiem[6]”.

Przestraszony jak gdyby Turgieniew obrazem Hamleta, który wyłania się z jego eseju, bardzo szybko dodaje, że jest i w księciu pewna wielkość, a nawet prawość. Jawi się nam zatem książę (i tutaj najbardziej zbliżają się do tej samej wykładni rosyjski pisarz i polski poeta) jako ucieleśnienie aktu absolutnej negacji, której ostrze wymierzone jest w fizyczne i metafizyczne zło. Wątpi Hamlet o istnieniu dobra, ale doświadcza realności zła i z nim całą swoją istotą postanawia się potykać. A więc po śmierci ojca, prawda została bezpowrotnie zatruta i od tej pory walczy się o jej szczerość atakując ją – jako prawdę fałszywą. Wyraża się zatem Hamlet w postawie apofatycznej, jego siła przejawia się w epickiej dekonstrukcji. „Sceptycyzm Hamleta, nie wierząc w aktualne, rzecz można, urzeczywistnienie prawdy zaciekle nienawidzi fałszu i tym samym staje się jednym z głównych szermierzy tej prawdy, w którą nie może w pełni uwierzyć[7]”. Pytanie wobec tego brzmi: „jak utrzymać tę siłę w ryzach, jak pokazać jej, gdzie dokładnie powinna się zatrzymać”?

Oto w toku narracji rodzi się klarowny obraz, z jednej strony samoświadomi, ale bierni hamleci, z drugiej poruszający, na wpół szaleni idealiści – don kiszoci. Chyba nigdzie indziej Turgieniew w tak wyraźny sposób nie szkicuje swojej filozofii. Historia świata to historia dialektyczna, „całe życie nie jest niczym innym, jak wiecznym pojednaniem i wieczną walką dwóch bezustannie oddzielanych i dążących do jedności zasad[8]”. Nie sposób nie dostrzec przebijającego się w tych słowach echa heglizmu, wyniesionego być może ze studiów w Berlinie, przebrzmiewa w nich także nietzscheańska antynomia Apollina i Dionizosa, ale ciężko powiedzieć, czy Turgieniew miał z nią kontakt – Narodziny tragedii były wtedy dziełem dosyć świeżym. Jest przeto książę apoteozą siły dośrodkowej, skierowanej ku sobie samej jako centrum wszechświata. Gdzieś obok działają władze odśrodkowe, celem istnienia uznając innego. „Te dwie siły bezwładu i ruch, konserwatyzmu i postępu, są fundamentalnymi siłami we wszystkim co istnieje[9]”. Otrzymujemy zatem klucz do interpretacji turgieniewowskiej wizji Hamleta – egoizm, świadomość, ironia, wielki smutek i żarliwa negacja. Hamlet jest obrazem wielkości Szekspira i wyrazem tego wszystkiego, co Turgieniew określił mianem „ducha północy”. Autor potrafił oddzielić swoje dzieło od własnej osoby i mimo podobieństw stanąć na pozycji bezstronnej – w tym akcie objawia się uniwersalizm sztuki. Choć w synu zabitego króla analiza osiąga stopień tragizmu istnieje pewna zasługa, której nie sposób mu odmówić. Hamleci, choć sami nie potrafią tworzyć, „kształtują oni i rozwijają ludzi podobnych do Horatia, ludzi, którzy przyjąwszy od nich zalążki myśli, zapładniają je w swych sercach a następnie roznoszą po całym świecie[10]”. W pochwale swego przyjaciela Hamlet chwali człowieka jako takiego, umierając spogląda w przyszłość, ale czy ocala swoją wielkość?

Po szkicu dotyczącym samej postaci dramatu i jej recepcji w oczach Turgieniewa zastanówmy się nad tym, jakie ukryte przesłania kierowały autorem Nowizny. Wspomniana została epoka w której powstał esej i piętno jakie na nim odcisnęła. Choć z pozoru rzecz wydaje się przyczynkiem do interpretacji pewnych postaci literackich, pracą z zakresu filozofii literatury, historii idei, w rzeczywistości stanowi wyraz poglądów politycznych i społecznych, które maskuje Turgieniew pod postaciami księcia i błędnego rycerza.

Tragiczny konflikt autorefleksji i zdolności do działania jest reminiscencją wspomnianych doświadczeń Mikołajewskiej inteligencji, czyli tak zwanych „ludzi zbędnych”, objawiły się one w twórczości m.in. Lermontowa, Hercena, Niekrasowa, czy Dostojewskiego – ale nikt nie poświęcił im tyle uwagi co autor Poezji prozą. W bolesny sposób wszyscy oni dowiedzieli się, że istnieje taki poziom wiedzy, który nie wyzwala, ale nakłada na wole kajdany ciągłych wahań i odpowiedzialności za niemożliwe do przewidzenia konsekwencje czynów. Turgieniew nie jest jedynym, który prawie w tym samym czasie podejmuje podobny problem, w sposób dobitny czyni to również Iwan Gonczarow, który rok przed ukazaniem się eseju publikuje słynną powieść pt. Obłomow opowiadającą o losach pogrążonego w apatii szlachcica. Podobnie jak Hamlet jest on inteligentny i podobnie jak książę niezdolny do czynu. Nawet miłość Olgi do Obłomowa, która może go wyciągnąć z marazmu nie przynosi skutku, ponieważ właściciel ziemski z lenistwa wychodzi za spolegliwą gosposie. Ukute w ten sposób pojęcie obłomowszczyzny pokrywa się tematycznie z charakterystyką Hamleta, głównie poprzez podobieństwa w aspekcie negatywnych cech bohatera powieści i dramatu. Nie jest jednak tak, że na bazie turgieniewowskiej wizji liberalizmu, który ówcześnie utożsamiany był z postawą wstrzymującą się od zajmowania stanowisk, nie próbowano zbudować programu pozytywnego. Świadomie do tej wizji nawiązywał Izaak Berlin[11]. Jak pisze Andrzej Walicki wspólnym źródłem tych postaw było „romantyczne odkrycie zdolności empatii, czyli rozumienia od wewnątrz różnorodnych, wzajemnie niewspółmiernych systemów wartości. Sami romantycy zdawali sobie sprawę, że jest to zdolność niebezpieczna, rozwijająca się kosztem osłabienia instynktów służących życiu”. Tak czy inaczej oferowała ona rozumienie racji sprzecznych, gardziła indyferentyzmem etycznym. Choć nie była trwałym fundamentem, otwierała oczy na nieredukowalny pluralizm tego świata.

Turgieniewowska percepcja Hamleta zakorzeniona była także w niemieckim sposobie badawczym, reprezentowanym przez Ludwiga Boerne, czy choćby samego Goethego (do czego nawiązywał Herbert).  Zatem jest to model ugruntowany w wieloletnim dyskursie, widzący w księciu przejaw ducha niemieckości, którego rosyjski pisarz nazwie duchem Północy. Ale i na wschodzie podobne postawy znajdują odpowiedniki, Andrzej Semczuk w swojej biografii Turgieniewa napisze: „Hamlet to intelektualista, subtelny znawca kultury, człowiek upodabniający się do pokolenia Stankiewicza i młodego Bielińskiego z jego cierpiętniczą koncepcją egzystencji[12]”. Jest to w takim razie postać, która bodaj najlepiej unaocznia strukturalny antagonizm między „inteligencją szlachecką i jej kulturą duchową a pokoleniem radykalnych raznoczyńców[13]”, głównie frakcji narodnickich oraz Ziemi i Woli a także rewolucyjno demokratycznego obozu Czernyszewskiego[14].

Jest to tedy wizja zaskakująca rozmachem, siłą odniesienia do sytuacji obecnej, która nie traci na aktualności tylko wtedy, kiedy jest wielka i prawdziwa. Także dzisiaj czyta się ten esej z nieukrywaną przyjemnością widząc podobne mechanizmy, nadal powszechne, choć nie tak ostre i nie tak tragiczne. Nie sposób jednak powstrzymać się od podskórnego przekonania, że poprzez odniesienie do pewnych uniwersalnych postaw zatraca się integralny obraz postaci księcia z północy. Herbert z cała mocą wystąpi przeciwko takiemu instrumentalnemu, choć wnikliwemu potraktowaniu Hamleta, oferując własną, osobistą i egzystencjalna analizę. Przyjrzyjmy się jej z bliska.

„Ukryci za kolumną słyszą stłumione westchnienia i pomieszane słowa. Widzą przesuwającą się chwiejnym krokiem postać księcia, który wlecze za sobą z wysiłkiem cień. Widzą także czarny płaszcz zsuwający się z ramion. Biada tym, którzy nie widzą nic więcej, którym płaszcz i cień przysłoniły człowieka[15]”. Tak, niejako z przestrogą do wszystkich chcących się zmierzyć z postacią Hamleta pisze Zbigniew Herbert. Niejednokrotnie mówi się o księciu duńskim, jako o synonimie autoanalizy tak głębokiej jak rana, nie chcąca się zabliźnić. Przypisuje mu się czarującą niemoc, która uwodzi swoją fatalnością, hipnotyzuje jak pusty horyzont albo spokojna tafla wody – to wszystko przecież robił Turgieniew – jednocześnie ginie w Hamlecie ten pierwiastek tragedii, który objawia się jedynie w oczach przez nią doświadczonego. Odbierając księciu twarz, i przypisując mu oblicze tych wszystkich, którzy zmagają się z zatrutym ostrzem melancholii, obdziera się dramat z jego pojedynczej fatalności. Fatalności objawiającej się nie zawsze i nie każdemu, ale skupionej właśnie w tym a nie innym. O ile Elsinor, miejsce, przez które przedziera się „północnozachodni wiatr szaleństwa” znaczy – wszędzie, o tyle Hamlet nie znaczy – ktokolwiek.

W tym właśnie miejscu upatrywałbym różnicy w spojrzeniu na to samo zagadnienie u Herberta i Turgieniewa. Obaj, choć opisują podobne robią to zupełnie inaczej. Herbert przywraca księciu „krew, żółć i wielkość”, Turgieniew natomiast wplata go jako uniwersalny symbol człowieka biernego, niezdolnego do miłości a w konsekwencji „zbędnego” – w antynomię, w której po drugiej stronie lśni puklerz „Rycerza Smętnego Oblicza” – Don Kichota. Jakie były powody takiej a nie innej metody Turgieniewa już wiemy, teraz przyjrzyjmy się bohaterowi Szekspira oczyma Herberta, tak, abyśmy mogli skonfrontować tę wizję jeszcze wyraźniej z interpretacją autora Ojców i dzieci

Jest to pierwsza część artykułu pod tytułem „Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.” >Część druga<

 


[1] I. Turgieniew, Hamlet i Don Kichot [w:] Przegląd Polityczny, nr 60 (2003), tłum. M. Bohun, s. 3. (dalej HDK)

[2] HDK, s. 4.

[3] Ibid., s. 5.

[4] Ibid.

[5] Ibid., s. 6.

[6] W. Szekspir, Hamlet, brak podanego tłumacza, Warszawa 2005, s. 26.

[7] HDK, s. 7.

[8] Ibid., s. 8.

[9] Ibid.

[10] Ibid., s. 10.

[11] A. Walicki, Dwa portrety [w:] Przegląd Polityczny, nr 60 (2003), s. 13.

[12] A. Semczuk, Iwan Turgieniew, Warszawa 1988, s. 158

[13] Ibid., s. 159.

[14] J. Trochimiak, Turgieniew, Lublin 1985, s. 29.

[15] Z. Herbert, Mistrz z Delft, Warszawa 2008, s. 9. (dalej MD)