Dwie twarze Hamleta – Zbigniew Herbert

Już w pierwszym rozdziale swojego eseju Zbigniew Herbert obala pewien od dawna pokutujący mit o bierności księcia, o owym słynnym hamletyzowaniu. Pisze co następuje: „Ile razy pojawia się na scenie jego postać, doznajemy przenikliwego uczucia zagęszczenia czasu. (…) Hamlet przyspiesza czas samym swoim istnieniem, męką pamięci, wysiłkiem rozmyślań. Dąży ku rozwiązaniu nie tylko czynem i słowem, ale także upartym milczeniem, gorączkową egzystencją[1]”. Warto pamiętać o tych słowach w miejscu, w którym pojawią się Turgieniewowskie zarzuty o fatalnym wahaniu i ucieczce od czynu. „Nad sceną wisi parne powietrze przyspieszające bujną wegetację istnień, namiętności i losów. W ciągu paru godzin można spełnić całe życie: w jednej scenie jest dość miejsca na wiele umierań[2]”. Więc jeszcze raz: czas jest w dramacie materią płynną, postaci dramatu – ostre i wyraźne, nigdy odwrotnie.

Jest to druga część artykułu pod tytułem „Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.” >Część pierwsza<

To, co nadaje herbertowskiej interpretacji hamleta wymiar egzystencjalny i wyraźnie osobisty, jest paradoksalnie tym, co zbliża poetę do pełniejszego i wielowymiarowego obrazu księcia. Można się zastanawiać jak wiele Szekspira w Hamlecie i odwrotnie – jest jednak coś, co przemawia z kart dramatu dobitnie, i tego zdaje się nie odczytuje Turgieniew. Wyszydzana ucieczka w świat sztuki i fantazmów, rozumiana jako ospałość i afront wobec rzeczywistości – swoje prawdziwe oblicze ukazuje w „zemście estetycznej”, której dokonuje Hamlet w Zabójstwie Gonzagi. Zmienia on nieznacznie treść dzieła, by choć będąc mocno przekonany co do winy Klaudiusza, ujrzeć jego upadek, dokonany poprzez artystyczną dekonspirację. Sala pustoszeje, król oburzony wychodzi, pozostaje Hamlet i jego wierny przyjaciel Horatio. Hamlet – artysta (nie zapominajmy wierszach i amatorskich występach), który „odkrył, że sztuka jego nie zbawi świata”. Źli pozostają złymi, to co piękne nie oczyszcza. Z taką gorzką wiedzą o życiu, w płaszczu szaleństwa wchodzi książę w etap zemsty, z którą się boryka i która została mu nakazana.

Herbert z całą konsekwencją demitologizuje łatwe podejście do postaci synowca Klaudiusza poprzez przytaczanie kolejnych argumentów przemawiających za czymś – co poza nim – wtłacza go w przestrzeń dramatu. Hamlet przed śmiercią i po śmierci ojca to dwie różne osoby. Ten pierwszy pisze prace o sylogizmach na uniwersytecie w Wittenberdze i „gdyby nie tragiczne wypadki, które wyrwały księcia z nastroju studiów i kontemplacji, byłby może do końca życia trochę stoikiem, trochę epikurejczykiem, trochę arystotelikiem[3]”. Tego drugiego Hamleta poznajemy już bezpośrednio na kartach utworu i w toku narracji – przyjeżdża on na dwór Elsinoru, widząc matkę, która nim zdążyły przebrzmieć ostatnie lamenty po śmierci prawowitego władcy, przy salwach armatnich wyszła za mąż za jego brata. „Nagła śmierć ojca wymykała się racjonalnym interpretacjom. Był to fakt, rzecz która jest, twardy przedmiot, kanciasty, nagi, bezsensowny. Cały kunsztowny system zachwiał się od tego doświadczenia[4]”. Widzimy zatem księcia nie jako to ujął Turgieniew – „człowieka bez wiary”, ale jako człowieka, któremu ta wiara została odebrana. Obok śmierci ojca, jawi się prawda o „uśmiechniętych łotrach”, których nie dosięga bezimienna i czysta sprawiedliwość. W świecie, do którego wkracza Hamlet rachunki wyrównuje się ciężkim rapierem.

Turgieniew zarzucił Hamletowi, że jest sceptykiem, że nie pochłania go nic innego jak tylko własna osoba, że przywiązał się do życia choć nie zna jego celu. Herbert natomiast szukał głębiej, w tym, co piętnuje rosyjski pisarz on dostrzega rys wielkości intelektualnej duńskiego księcia. Są bowiem chwilę w życiu w których zawodzi wszelka teodycea, w których jedyne co można to palić za sobą ziemię. „Są sytuacje w których człowieka powinno stać na to, aby nie mieć filozofii (…) Wielkość Hamleta jako istoty myślącej tkwi w jego pasji wyburzania, w nihilistycznym rozmachu, w żarliwości negacji, w goryczy sceptycyzmu[5]”. W tytułowym bohaterze dramatu negacja przybiera formę cielesną, czyn natomiast przeradza się w myśl, bardziej konkretną niż akt. „Monologi księcia, w których dramatyzacja myśli dochodzi do szczytu, są równie pasjonujące, jeśli nie ciekawsze niż akcja. (…) Ta bohaterska forma intelektualnego przeżywania rzeczywistości, mimo falowań, uniesień i upadków, nie ma nic wspólnego z nastrojowością, odróżnia się od niej głębią i prawdziwością[6]”.

Jest jeszcze jedna, niezwykle hermeneutyczna i wnikliwa uwaga Herberta. Tak bardzo przywykliśmy do wizji Hamleta niepewnego, egoistycznego, wzdychającego nad marnością świata, ponieważ w strukturze dramatu – za Goethem – doszukujemy się odpowiedzi odnośnie charakteru duńskiego księcia. „Aby uratować konsekwentną budowę sztuki, a zatem wielkość Szekspira jako dramaturga, trzeba bohatera uczynić winnym znajdujących się w utworze defektów[7]”. A zatem jest coś poza samą sztuką, jakaś łatwość dania wszechstronnego klucza do grania i interpretowania tej złożonej postaci, która przenika poprzez uczone analizy i usypia naszą czujność. Warto w tym miejscu wspomnieć o słynnym „Trenie Fortynbrasa”, który niczym w soczewce ukazuje dychotomię czynu i refleksji.

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia
wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką
żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery
łapczywie gryzłeś powietrze i natychmiast wymiotowałeś
nie umiałeś żadnej ludzkiej rzeczy nawet oddychać nie umiałeś[8]

Tak zwraca się do umarłego regenta obejmujący władzę przy dźwięku podkutych butów książę norweski – lustrzane odbicie naszego bohatera. Taka jest też niejako oś, na której ważą się dwa różne typy człowieka.

Ułóżmy wszystko jeszcze raz; herbertowski Hamlet to człowiek z krwi i kości. Kiedy przechadza się między ciemnymi korytarzami rodzinnego zamku, słyszymy szelest jego sukni, gdy wacha się, a w końcu dorasta do losu i umiera, coś w nas umiera razem z nim. Część jego pytań jest naszymi pytaniami, może właśnie stąd pokusa uniwersalizacji? Łatwe interpretacje nic nam o Hamlecie nie powiedzą, wybór, którego dokonuje – aby choć na chwilę zapanować nad biegiem wydarzeń, będąc jego mimowolnym poddanym – prowadzi na granice samotności. Jest miłość, którą trzeba pozbawić czaru, aby nie bolała jej utrata, jest matka, której nie sposób wybaczyć, jest wreszcie Ofelia spoglądająca martwo i bez wyrazu. Oto prawda o człowieku, – zdaje się zewsząd mówić Herbert – istnieje czas, w którym przychodzi wybrać i jedyne co czeka po drugiej stronie to ciężka śmierć. Czy można w taką pustkę wejść wyprostowanym? Wydaje się, że tak.

Jest to druga część artykułu pod tytułem „Dwie twarze Hamleta. Porównanie analizy Zbigniewa Herberta i Iwana Turgieniewa.” >Część pierwsza<

 


[1] Z. Herbert, Mistrz z Delft, Warszawa 2008,, s. 8.

[2] Ibid.

[3] Ibid., s. 13.

[4] Ibid.

[5] Ibid.

[6] Ibid., s. 14.

[7] Ibid., s. 16.

[8] Z. Herbert, Tren Fortynbrasa [w:] http://www.wiersze.annet.pl/w,,13191